Rozdział IV
‘Objawienie’
Dzień był dosyć ciepły, na tyle, by
zwierzęta i co poniektórzy niepracujący ludzie, leżeli w cieniu i ciężko
oddychali, popijając cenną, lodowatą wodę ze studni. Tym większym zaskoczeniem
był widok ubranego od stóp po zęby rycerza, oraz jego konia spowitego w
specjalnym bojowym rynsztunku, którzy teraz zbliżali się do domu naszego
bohatera. Angus wiedział kim jest przybysz, oraz z czym wiąże się jego
przybycie. Ucieszył się. Trwało to chwilę zanim gwardzista zbliżył się do
niego, więc w wyrazie zniecierpliwienia, udał się szybkim krokiem, nie czekając
na łaskawe przybycie jego gościa.
Kiedy zbliżał się i widział coraz
dokładniej przybysza, coś w nim tknęło. Zatrzymał się i uważniej przyglądając
się skąpanemu w świetle wysoko jaśniejącego słońca rycerzowi, zatrzymał oddech.
Wokół wysokiej sylwetki unosiła się ledwie zauważalna aura migoczącego
powietrze. Tak jakby bił od niego chłód, który schładza jego nagrzane, od
uparcie, bez przerwy grzejącego wówczas słońca. Teraz będąc od obserwującego go
kowala o niecałe pięćdziesiąt jardów, w oczach Angusa ukazały się kolejne
niepokojące, a przed rokiem nieobecne, dziwne szczegóły. Jego wcześniej niemal
śniada twarz, teraz przypominała płótno wyblakłego pergaminu, okryte serią
podobnych błyskawicom, popękanych żył. Jego ciężka zbroja, z bliska była
brunatna i ciężko nadwyrężona potężnymi cięciami, które widniały na jej
powierzchni. Czarna, ziemista
i utytłana w zaschniętym błocie, peleryna, wisiała z jego prawej strony, okrywając odrobinę czarny hełm, który jako jedyny był taki sam. Gość naszego bohatera był teraz niemal łysy. Niemal dlatego, że na głowie posiadał jeszcze strzępy potarganych, wąskich pasów włosów, które wyglądały jakby ich właściciel sam je sobie bez zastanowienia wyrwał, w nerwach bądź dzięki dzikiej furii i jej siostrze desperacji. Jedno ramię miał całkowicie odsłonięte, gdzie od łokcia aż po bark, zdarta skóra odsłaniała brudne i psujące się chyba mięso. Podróżnik przybliżył się do Angusa i pochylił ku niemu głowę.
i utytłana w zaschniętym błocie, peleryna, wisiała z jego prawej strony, okrywając odrobinę czarny hełm, który jako jedyny był taki sam. Gość naszego bohatera był teraz niemal łysy. Niemal dlatego, że na głowie posiadał jeszcze strzępy potarganych, wąskich pasów włosów, które wyglądały jakby ich właściciel sam je sobie bez zastanowienia wyrwał, w nerwach bądź dzięki dzikiej furii i jej siostrze desperacji. Jedno ramię miał całkowicie odsłonięte, gdzie od łokcia aż po bark, zdarta skóra odsłaniała brudne i psujące się chyba mięso. Podróżnik przybliżył się do Angusa i pochylił ku niemu głowę.
Dwie rzeczy przykuły uwagę kowala. Pierwsza
z nich był monstrualny, nie do wytrzymania smród gnijącego ciała, druga
natomiast, biel spowijająca jego oczy. Stał się ślepcem, a w jego towarzystwie,
poczuł chłód przecinający głęboko skrywane lęki i myśli, których nie znał nikt
prócz Angusa.
- Witaj przyjacielu – zachrypiał. –
niegościnne te wasze drogi, nie ma co.
- Tak słyszałem.
- Swoich dróg nie znasz?
- Te potrzebne znam. Ale powiedz mi
raczej, co u licha się z tobą stało? Przeglądałeś się ostatnio
w zwierciadle?
w zwierciadle?
- Niestety, ten rodzaj przyjemności jak
widzisz – wskazał gestem ręki na swe oczy. – Nie jest mi już niestety dany.
Angus przypatrywał się z niedowierzaniem
na wpół żywemu mężczyźnie, po czym pokręcił głową.
- Jak tu trafiłeś bez oczu?
- Mój rumak jest zaufaną kobyłą.
Wielokrotnie przebywałem ten trakt, więc zdążył go zapamiętać.
- Ciekawie mówisz, lecz ledwo poznaję w
tobie człowieka – odrzekł mu powoli się cofając.
- Nie lękaj się mnie, przyjacielu. Ślepiec
i półżywy mąż, jest najmniejszym z twych zmartwień – powiedział ponownie ledwo
słyszalnym, zachrypłym warkotem.
- Półżywy? – starał się pokazać, że nie
rozumie o czym jego gość mówi.
- Nie udawaj. Przecież widzisz czym się
stałem przez ostatni rok, a może też oślepłeś?
- Skądże. Po prostu ludzie dziwne mają
pomysły, a ja w coraz większą ilość tych pomysłów zaczynam powątpiewać.
- Rozumiem – westchnął i poprawił sobie
lewy naramiennik, który lekko opadał. – Zatem dwa miesiące, co?
- Dwa miesiące – powtórzył.
- Pewnie nie możesz się doczekać.
- Właściwie to poza lekką ciekawością, nie
mam pojęcia czego mam się spodziewać. Od rodziców nie uzyskałem wyjaśnienia kim
jest nasza rodzina, a o samym dziedzictwie, mój ojciec nie chce nawet wspomnieć.
- Wszystko się rozwiąże gdy chwycisz oręż
w dłoń.
- Wspaniale – skwitował go chłodno. – Ale
może jednak jesteś w stanie coś mi opowiedzieć?
- W momencie wypełnienia się tej części
twego życia, ujrzysz obrazy i pojmiesz wiedzę, która wszystko powinna ci
wyjaśnić.
- Skąd ta pewność w twym głosie? -
zapytał.
- Powiedzmy, że prawie całe życie, wzrok i
węch, to wystarczająca cena i powód bym mógł być teraz pewnym.
Angus zmieszał się odrobinę, gdyż dopiero
teraz zrozumiał jak wiele jego gość poświęcił swego zdrowia, życia i wolności
dla sprawy, której prawdopodobnie, poza zapewnieniami kapłanów i wieszczy, nie
do końca rozumiał.
- Poznam twe imię?
- Niedługo już nie będzie ono miało
znaczenie – ze smutkiem stwierdził podróżnik i zaczął z trudem schodzić z swego
wierzchowca. Jego rozmówca szybko podszedł do niego i dotykając jego
lodowatej skóry i okrytej prawie szronem zbroi, pomógł mu zsiąść.
- Chcę wiedzieć z kim rozmawiam. Dla mnie
to ma znaczenie.
- Dobrze powstrzymaj konie, spokojnie.
Nosiłem wiele imion w czasie swego żywota. Teraz nazywam się inaczej, niźli
kiedy ma nieżyjąca już matka, przytargnęła mnie w bólu i cierpieniu na ten
padół łez – idąc pod rękę z kowalem, wpółżywy starzec wyciągnął przed siebie
rękę, by przygotować się na ewentualne spotkanie z framugą drzwi, czy mocną
ścianą.
Angus czekał chwilę, gdyż wiedział jak
często cierpliwość daje nagradzające człeka informacje, czy niosące zrozumienie
wieści. Usadowiony gwardzista, bądź wspomnienie jego dawnej rycerskiej osoby,
jawiące się teraz w obrazie nędzy i rozpaczy, jaką rozpościerał ów jegomość, westchnął
i zapalczywie złapał się dłońmi za biodra. Szybkim ruchem i towarzyszącym temu
chrupnięciu, bądź skrzypnięciu przestawianych, prawie jak łamanych kości,
odetchnął z wyraźna ulgą.
- Pieprzony kręgosłup. Kolejne zmartwienie
dla zbyt szczęśliwego starca – zażartował, lecz jego gospodarz nie zareagował
na jego uwagę.
- Widzę, że atmosfera w tym domu jest
przytłaczająco ciepła – wyjął krótki pergamin zawinięty w szmaragdowy kawałek dobrze uszytego
lnu i położył go obok siebie, na stoliku, jakby wiedząc że on tam się
znajdował. – Pamiętałem od ostatniej wizyty – wyjaśnił.
- A już myślałem, że biel spowijająca twe
oczy to ułuda.
- Zapewniam cię chłopcze, niczego bardziej
teraz nie pragnę – skwitował komentarz młodzieńca. – Więc…
- Więc? – zawtórował mu.
- Chcesz znać moje imię – Angus przytaknął
odruchowo, choć nie wydał z siebie dźwięku, siedząc teraz w podnieceniu równym
temu towarzyszącemu widokowi erupcji wulkanu, bądź wielkiej fali zmywającej
przybrzeżne mieściny, czyli trwoga, ciekawość i zachwyt. – Domyślam się,
że chciałbyś również wiedzieć o co chodzi w tej całej historii, co?
- Owszem, nie obrażę się, jeśli mnie
oświecisz.
- Wspaniale. Może byś tak poczęstował
czymś styranego gościa?
- Oczywiście. Wina, wody, coś do jedzenia?
- Zbytek łaski. Pajdę chleba i coś
gorącego.
Po chwili Angus przyniósł to czego
oczekiwał jego gość. Wręczył mu pieczywo i podał do ręki wysoki kubek, z
którego parowała esencja świeżo zaparzonej herbaty, oraz wciśniętej do niej
cytryny.
- Dziękuję – oznajmił. – Porozmawiajmy
zatem.
- Tak, mów wreszcie.
- Imię moje, które używałem w królestwie
Ditiosa Trzeciego, naszego króla, oby jego rządy trwały wiecznie – skłonił się
jakby był zobligowany do tego gestu. – to Kaleb Gatus.
- Ma godność to Angus – ukłonił się w pas
swemu rozmówcy i zasiadł przy nim.
- Tak, dobrze jest się przedstawić nawet
po tak długim czasie, w końcu nie jesteśmy zwierzętami.
- Ano nie jesteśmy – przytaknął mu.
- Przejdźmy do meritum sprawy. Nie
wiem co wiesz do tej pory, ale zaraz. Gdzie są twoi rodzice?
- Miesiąc temu zabrała ich śmiertelna,
wyjątkowo paskudna febra, panosząca się po naszych ziemiach. Pochowałem ich, a
naszymi ziemiami doglądają moi szwagrowie, mieszkający nieopodal – Angus
posmutniał na wspomnienie swych dobrych dla niego rodziców, którzy często go
prali, wyzywali i wymagali od niego posłuszeństwa, ale dzięki którym nauczył
się żyć w tym nienajmilszym ze światów.
- Twe siostry zatem również z nimi
mieszkają?
- Tak wszystkie. Nawet ta najmłodsza
piętnastoletnia, żyje u dwóch mych sióstr i ich mężów z narzeczonym, dobrym, pracowitym i
uczciwym chłopakiem.
- Nie byłbym tak pochopny by zapewniać o
czyjejkolwiek uczciwości, ale ta mądrość przyjdzie ci z czasem.
- Zatem powód twej zeszłorocznej jak i
dzisiejszej wizyty Kalebie? – wtrącił Angus widząc, iż jego towarzysz odchodzi
od tematu go interesującego.
- Tak oczywiście – wziął głęboki oddech. –
Jesteśmy sami?
- Jak zapewne to wyczuwasz, nikogo nie ma
w odległości kilkudziesięciu metrów.
- Dobrze – sięgnął szybkim ruchem,
podobnym temu gdy ktoś chwyta za rękojeść skrywanego sztyletu, i zza ubrania
wyciągnął krótki nożyk, podobny do rozcinania listów. Podał go Angusowi.
- Użyj go i rozetnij wiadomość, którą
napisałem do ciebie w tamtym roku – wskazał palcem na szmaragdowy podarek
leżący obok na stole. Angus posłusznie wstał i wziął do ręki list, sprawnie go
rozcinając.
- Przeczytaj na głos – uśmiechnął się
Kaleb, a na jego policzkach, tu gdzie u normalnej osoby pojawiają się dołeczki
towarzyszące uśmiechom, zaczęła pękać mu skóra, opadając powoli na ziemię. Jego
gospodarz nie zauważył tego, zaaferowany wiadomością. Zaczął czytać:
„Drogi Angusie Peliary, za czternaście
miesięcy nadejdzie dzień mający zmienić życie nie tylko twoje, lecz życia
wszystkich żyjących w naszym królestwie. Twój przodek, o którym dowiesz się
wszystkiego tego dnia, był wielkim człekiem, który został pobłogosławiony przez
bogów. Inauris Wielki, pogromca demonów, potworów, zła w jakiejkolwiek postaci,
jest twym przodkiem. Na tobie ciąży błogosławieństwo, choć ciążeniem tego
nazywać nie powinienem, byś kontynuował jego wielkie dzieło. Dostaniesz wielki
dar w postaci oręża swego przodka i wraz z nim, według słów samego Inaurisa,
otrzymasz wiedzę całego życia jego właściciela oraz kilka innych użytecznych
narzędzi w szerzeniu dobra.
Pamiętaj jednak, iż przychodzą one z ceną, której nawet sam Inauris nie był w stanie odkryć. Ale cóż, obietnica
wielkości i niemal możliwej do dotknięcia boskości brzmi wspaniale. Wspomniany
dar to niepowstrzymany w boju błogosławiony miecz, który nie może zostać oprócz
ciebie dzierżony, gdyż niesie wówczas ze sobą natychmiastową śmierć. Przekazana
mi, iż w momencie gdy nadejdzie
odpowiedni moment a zabraknie wokół ciebie kogokolwiek by ci wytłumaczyć gdzie
masz iść, to ja mam być tym przewodnikiem. Niestety dzisiaj dowiedziałem się o klątwie, która spowija mą duszę. Mam
dziewięć miesięcy i dziewięć dni życia, po czym rozpadnę się jako popiół, czy
kurz zdobiący brudne trakty. Pamiętaj o jednym drogi przyjacielu, co jest
najważniejsze, kiedy do ciebie przyjdę, zabraknie dwóch miesięcy do tego byś
podjął cudowny miecz i wraz z nim
podniósł dziedzictwo swego przodka. W momencie w którym zginę to ty będzie
musiał poradzić sobie z moją pozostałością. Wówczas dojrzysz użyteczność i
potęgę mocy, której staniesz się właścicielem. Istnieje list, sprzed lat,
adresowany do twego ojca, gdzie będziesz miał wyjaśnione jak miecz znalazł się
na twej ziemi. Schowany jest pod kilkoma głazami, które zawsze twa matka
chciała usunąć z waszej ziemi, lecz za namową Zacharego nigdy do tego nie
doszło. W momencie gdy poczujesz i zdobędziesz ta pewność swojej nowej drogi i
spełnionej tożsamości, ruszaj na zachód, gdzie czekają na ciebie kłopoty i
problemy do rozwiązania. Jeśli tego nie zrobisz, cień ogarnie całe nasze
królestwo, a rodzaj ludzki stanie się albo wspomnieniem, albo w najlepszym
przypadku więźniem innej nacji. Oby światło naszych bogów prowadziło cię przez
życie z ogniem dobra w twej prawicy. Kaleb Gatus, przeklęty rycerz.”
List był ozdobiony znakiem rodowym którego
nie rozpoznawał, a tył listu pokrywała odciśnięta, bordowa dłoń.
Angus patrzył się w list, studiując każde
zdanie, wszystkie słowa i sposób w jaki mógł rozumieć treść w nich zawartą.
Uniósł głowę
i zobaczył, iż Kaleb ledwo siedzi, opierając się o ścianę, gdyż siedział już na podłodze.
i zobaczył, iż Kaleb ledwo siedzi, opierając się o ścianę, gdyż siedział już na podłodze.
- Do cholery jasnej, czy legendy są zatem
prawdziwe? Czy są przeto nie mitami, lecz opowieściami, a raczej relacjami?
- Mówisz o potworach, demonach i
krewniakach wszystkiego co pochodzi z czeluści mroku?
- Tak.
- Odpowiadając na twe pytanie – tak,
większość tych opowieści to nieco wyolbrzymione, lecz oparte na faktach
doniesienia.
- I to ja, kowal, mam z nimi…
- Się spotkać i je wytępić, dokładnie tak.
Nastąpiła cisza, a po niej Angus opadł na
krzesło. Puścił list, swawolnie opadający na podłogę.
- Mam czekać do swych urodzin? Dlaczego?
- Nie wiem, ale widziałem już tak potężne,
niewyjaśniane za pomocą zdrowego rozsądku rzeczy z udziałem naszych wieszczy, że
zawierzę ich słowom.
- Rozumiem. Zatem miecz.
- Tak.
Angus nie mógł uwierzyć, że to wszystko
jest prawdą. Lecz czemu nie? Przed nim siedział ledwo przypominający człowieka
trup, który rozmawiał z nim o rzeczach nie tak daleko wykraczających poza
wyobraźnię bajkopisarzy, których spotykał na swej drodze. Zatem me życie zmieni
się całkowicie, a ja stanę się przepęd zaczem demonów, pogromcą wiedźm i
mordercą potworów – pomyślał. Spojrzał przez okno, gdzie znajdował się jego
ukochany warsztat. Tyle pracy, lat ciężkiej harówki pójdzie na marne.
- Nie myśl teraz o tym – przerwał mu
złośliwie ciąg myśli Kaleb. – Prędzej czy później fala zła ogarnie całe ziemie
i dotrze do twej rodziny, przyjaciół i sąsiadów. Wtedy jednak, będzie już za
późno, gdyż bestia która rozpościera swe spojrzenie na ziemie ludzi, podniosła
swój łeb i nie zamierza cofnąć się przed niczym. Czas natomiast, jest jej
sprzymierzeńcem.
- Dobrze, zatem czekamy sześćdziesiąt dni.
Dowiem się, co takiego jest mi pisane i jaką rolę mam odgrywać w tym nowym
rozdziale życia, jak widać mającym zmienić cały doświadczany przeze mnie świat.
- Tak, czekamy –
Kaleb zakasłał, a jego rękę, którą zakrył usta, pokryła teraz purpura krwi.
Angus uniósł brwi i patrzył się na umierającego starca. – To nic takiego.
Najprostszy skutek mojego wyboru, by dostarczyć ci wieści wbrew złu, które
opanowuje powoli dwór króla. Ale o tym dowiesz się, kiedy przyjdzie czas. Dwa
miesiące i pamiętaj o tym co napisałem w liście, na temat moich pozostałości
którymi masz się zając, a wiedz, że nie mówiłem tam o swoim ciele –
skończył i szybko stracił przytomność, zostawiając Angusa z niewyjaśnionymi
pytaniami. Teraz jego oczekiwanie sięgało zenitu, sprawiając iż jego zazwyczaj
cierpliwa natura, znikała wraz z każdą upływającą chwilą..