czwartek, 22 maja 2014

Rozdział III 'Ślepy los'

Rozdział III
'Ślepy los'
Angus był pracowitym człowiekiem. Osiemnastolatek który pracuje w swym rzemiośle niczym mistrz, był cennym przyjacielem. Z tego tez powodu oczywiście, przez wielu ludzi był wysoce szanowany. Jako kowal, choć ostatnio chyba coraz częściej zbrojmistrz, pracował z różnymi rodzajami stali. Przywożona z południa lekka i słaba stal Tyrów, była odpowiednia dla kucia wykończeń zbroi płytowych. Zachodnie żelazo wydobywane z kopalni przez Darijczyków, było z kolei ciężkie i mocne – idealnie nadawało się do kirysów, hełmów, napierśników i nagolenników. Pośrednie kopalnie, najbliżej niego usytuowane, mogły zaopatrzyć go w niskiej jakości, niemal podobne miedzi, ciężkie i nie nazbyt mocne żelazo – używane do wyrabiania naczyń, niźli pancerza. Najlepsze, pochodzące z dalekiego północnego wschodu, podobne w kolorze srebru żelazo, było najlepszym surowcem z jakim miał styczność. Lekkie i mocne, przypominało surowiec potrzebny do wyrobu legendarnych zbroi, noszonych przez bohaterów ludowych opowiadań, które miał przyjemność słuchać gdy był dzieckiem. Ale w jaki sposób miał styczność z tak wspaniałym materiałem? Już mówię.
Niemal rok temu, kiedy zbliżały się jego osiemnaste urodziny, dom jego ojca  nawiedził czterdziestoparoletni mężczyzna, który niósł pod pachą trzymany czarny hełm z nieznanymi Angusowi znakami i śladami walki opiewającymi niemal całą jego powierzchnię.
Przywitany przez staruszka podróżnik, rozsiadł się w głównej izbie i gawędził z jego ojcem przez pół nocy, nie szczędząc przy tym przyniesionego z nim wina. Ich czerwone twarze i wymiana historii, była złotym przykładem ludzi, którzy nie widząc się przez całe dekady, mają sposobność w obopólnej przyjemności, zasmakować swojego towarzystwa. Tematy były przeróżne. Napotkani ludzi, w szczególności dziewki, ciężka praca i ostatnie lata plonów. Pomimo przypisywania plotek do kobiet, w ich wydaniu robiło to wrażenie. Domysły snute przez nich, w kategoriach kto, gdzie z kim i co robił, trwały godzinami. W końcu przepraszając dwóch obmawiaczy, Angus odszedł by zaczerpnąć świeżego powietrza. Noc była spokojna, a powietrze lekkie i czyste. W promieniu kilku kilometrów nie działo się nic, a światła zakryte były osłoną mroku, wyciszającego wszystko.
Kiedy wszyscy poszli spać i cisza owładnęła ich rodzinny dom, sam Angus wdrapał się na ceglany dach dach, by podziwiać dary jakimi zostali obdarzeni. Wybudowany wraz 
z ojcem warsztat, w którym pracował, stał dumnie nieopodal, czekając na kolejny dzień pracy.
Jak się domyślał, nieczęsto ludzie mają okazję, szansę, albo odwagę robienia tego w życiu co chcieliby robić. W jego przypadku jednak, tak nie było. Szczęk mieczy, dźwięk uderzanego i naginanego według jego woli metalu, oraz cudowny syk stygnącej gwałtownie stali w wodzie, dawał mu poczucie spełnienia i szczęścia.  Dlaczego o tym piszę? Otóż jak każdy człowiek i tak w jego życiu przychodziły momenty, jak ten teraz, kiedy rozmyślał o ogromie nieznanego mu w ogóle świata. Inne miasta, całe królestwa, były gdzieś tam daleko, poza jego zasięgiem. Usłyszał szum przesuwanych krzeseł i skrzypienie otwieranych drzwi. Dwaj mężowie wyszli na dwór, prawdopodobnie zapalić fajkę i spróbować tegorocznego tytoniu. Tak rzeczywiście było. Za chwilę poczuł zapach dymu. Położył się i wyciągnął z przyjemnym uczuciem nogi. Nie zamierzał podsłuchiwać, lecz padło jego imię. Podniósł głowę i skupił się na lekkich słowach, ledwo dochodzących spod jego stóp.
- Musisz go przygotować. Zna historię waszej rodziny? – pytał gość domu jego ojca.
- Nie i nie wiem czy to dobry pomysł  - odrzekł Zachary.
- O czym ty mówisz? Wszędzie wasza rodzina jest wychwalana, a twój wuj ciągle żyjący, szczyci się historiami dotyczącymi sławnego rodu. To także twój przodek, przyjacielu.
- Rozumiem. Ale chłopak jest świetnym kowalem, najlepszym z wszystkim mi znanych, muszę przyznać.
- Niedługo może przestać nim być – te słowa zaniepokoiły Angusa. 
O czym on mówi? Czy coś mi zagraża? – pomyślał szybko. – Moja rodzina byłaby słynna? Ale jak? Dlaczego nic o tym nie słyszałem do tej pory. Może to nie do końca powód do dumy. Ale w takim razie co się stało? – walczył z wątpliwościami, by skwapliwie zeskoczyć na dół i zażądać wyjaśnień, lecz poczekał.
- Może tak, może nie. Skoro pisane mu takie życie, nie powinno mieć znaczenia czy mu pomożemy czy nie, prawda?
- Tak, to prawda. Do czego zmierzasz?
-  Jego urodziny są niedługo. Dwa cykle księżyca najwyżej. Potem tylko rok 
i dowiemy się. Poczekamy zobaczymy.
- Jeśli taka twa wola przyjacielu – zapadło krótkie milczenie. Usłyszał jak jego ojciec wchodzi do domu, gdyż zaklął uderzając w jakiś przedmiot w środku. Prawdopodobnie była to nowa pufa, którą niedawno zakupiła jego matka. Odwiedzający ich mężczyzna musiał być wciąż na zewnątrz.
Przybliżył się do krawędzi dachu, lekko za nią zerkając. Nie było wysoko do ziemi. Niecałe dziewięć stóp  najwyżej. Nagle poczuł kopniaka na zwieńczeniu pleców i stoczył się sprawnie niemal jak beczka, spadając na twarz w zarośla. Wypluwając spomiędzy zębów trawę, spojrzał ku górze. Na jego miejscu kucała teraz sylwetka, przyglądająca mu się uważnie. Dojrzał w niej twarz męża, z którym dopiero co rozmawiał jego ojciec.
- Nie ładnie jest podsłuchiwać nicponiu – rzekł z góry i lekko, z zadziwiającą łatwością, zeskoczył na dół.
- Przepraszam, ja…ja nie chciałem – wydukał po cichu.
- Nie przejmuj się. To zostanie pomiędzy nami – wyciągnął do niego dłoń i pomógł mu wstać.  – za czternaście miesięcy ruszymy razem w świat, twój ojciec po prostu nie chce tego przyjąć do wiadomości.
- W świat? Ale gdzie? Co z moim warsztatem?
- Człowiek pracy, co?  - położył mu rękę na ramieniu i przybliżył się do jego ucha szepcząc. – Są na tym świecie miejsca i istoty, o których nawet nie słyszałeś. Tobie jest przeznaczone odwiedzić te miejsca i spotkać niektóre z tych stworzeń – zamilkł i usiadł na szerokiej belce, patrząc się na niego.
- Co się stanie w moje urodziny?  - zapytał, prędko się zastanawiając.
- O proszę, nie jesteś tak oporny jak się spodziewałem, to dobrze. Będzie nam łatwiej – uśmiechnął się. Jego zmarszczki otaczające oczy, czoło i policzki, widoczne były teraz dobrze, gdyż księżyc zaszczycił ich, swym srebrnym spojrzeniem. – Chodź za mną, coś ci dam.
Udali się do jego rumaka, przywiązanego starannie i leżącego teraz w wygodnej mu pozycji, co było rzadkością u koni. Mężczyzna sięgnął do sakwy, leżącej z lewej strony i wyjął rudę srebrzystego żelaza. Wręczył ją Angusowi, który zadziwił się lekkością materiału.
- W końcu to twoje urodziny. Wykorzystaj to i zrób coś użytecznego – Angus patrzył z zachwytem na surowiec, widząc już jakie kształty mógłby mu nadać. Może tak…
- Tylko nie rób miecza – wytrącił go z zamyślenia.
- Skąd wiedziałeś?
- Nietrudno się domyślić co przyjdzie młodemu kowalowi do głowy wraz z prezentem tak wysokiej jakości żelaza. Dostaniesz broń w odpowiednim czasie, dlatego bez sensu jest, byś marnował materiał na takowy oręż. Rozumiemy się?
- Oczywiście – odpowiedział nie przestając analizować struktury przedmiotu. – Zrobię z tego kirys, albo hełm. Tego dowiem się kiedy rozpalę piece.
- Doskonale – mężczyzna uśmiechnął się i obudził konia lekko go głaszcząc. Niecodzienny widok  wierzchowca wybudzonego ze snu, który wstaje i daje się osiodłać, szczerze zadziwił Angusa. Właściciel rumaka szybko znalazł się w siodle i założył czarny hełm, który przed chwilą znalazł się w jego rękach.
- Do zobaczenia za rok, chłopcze. Nie masz pojęcia. Nawet krzty, mój drogi, co nas czeka – widząc niezrozumienie na twarzy młodzieńca, uprościł.  – Zajmij się pracą i słuchaj ojca. W przyszłym roku przybędę i wszystko się wtedy ujawni.  Żegnaj.
Gwardzista na koniu szybko się oddalił, znikając w gęstym mroku, niemal niczym tonący w czarnej wodzie nieszczęśnik. Pozostawił naszego bohatera z wątpliwościami i pytaniami bez odpowiedzi.

Dzisiaj kiedy Angus patrzy na wspaniałą tarczę, wiszącą na ścianie jego warsztatu, wykonaną z resztą z jego zeszłorocznego urodzinowego prezentu,  wraca myślami do tego wydarzenia. Zostały dwa miesiące. Tak mało czasu do wyjaśnienia pytań, dręczących go od ponad roku. Wrócił do pracy, gdyż miał mnóstwo zamówień na podkowy, żelazne klamry i dwa miecze, w których z resztą się specjalizował. Praca czekała, a on z chęcią ją wykonywał. Otworzył jedno skrzydło drewnianych, wzmacnianych oczywiście grubą stalą drzwi do jego warsztatu i ocierając czoło zarówno z gorąca panującego wewnątrz, ale 
i ustawicznego zmęczenia, podniósł wzrok. Czterysta jardów od niego, zbliżała się sylwetka jeźdźca, który kłusując zmierzał w jego stronę. Angus uśmiechnął się. Nawet z takiej odległości, rozpoznawał czarny jak smoła i specyficznie w swych kształtach wykuty hełm, niesiony ponownie pod prawą pachą. To był on. Wrócił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz