piątek, 6 marca 2015

Rozdział IX 'Uczony'

Rozdział IX
'Uczony'
Każda legenda zaczyna się od bohatera, który swoim życiem ma za zadanie udowodnić jakąś ponadczasową prawdę. Jego misją staje się urzeczywistnienie, wyolbrzymienie bądź destrukcja i całkowite zanegowanie cnoty lub konkretnej wartości. Rzadko jednak, choć to się przecież zdarza, ukazuje nam się człowiek, którego życie podlega jednemu celowi: usprawiedliwić ludzkie wybory, które otrzymują etykietę potworności, bestialstwa, czy nieludzkiego, dzikiego postępowania. Jeśli nie rozumiemy czyichś zachowań, próbujemy je przeistoczyć za pomocą całej machinacji językowej, mającej uzurpować sobie prawo do zbudowania barwnego, utopijnego wytłumaczenia dlaczego ten ktoś zabił, zbezcześcił, czy poniżył osobistą godność innej istoty. W świecie, w którym śledzimy ostatnie wydarzenia naszej dwójki, nazwijmy to delikatnie "dobranych kompanów", znajdziemy całe setki istot, których okrucieństwo dotyka wymiaru wydawałoby się niedostępnego dla uczynków zwykłego-śmiertelnego człowieka. A jednak, skala występków i twórczość w tym zakresie, przerasta niekiedy najbogatsze dzieła artystyczne współczesnych geniuszy, którzy będąc nadwrażliwymi, nie potrafili ujarzmić nieludzkich potworności i przedstawić je w wystarczającym stopniu w formie jakiegokolwiek artyzmu. Zawsze pozostaje lekki niedosyt. Wróćmy jednak do dwójki naszych bohaterów.
Angus nigdy wcześniej nie doświadczył spotkania z jakimkolwiek bogiem. Sama idea potężnych, nieśmiertelnych bytów, wiszących gdzieś w niebiosach, wydawała mu się raczej irracjonalna, aniżeli wspaniała i wszechpotężna - a po ostatnich przejściach, jego wrażliwość na obecność boskiej istoty, wyraźnie się zmieniła. Najpierw boska moc wypełniała jego istotę, wypalając coś czego nie był w stanie dotknąć ni ciałem, ni rozumem. Potem rozdroże na którym stanął, ukazało mu błyśnięcie tworzonej przyszłości, z której nikt nie byłby zadowolony - oprócz może samych dewastatorów.
Teraz szedł bez słowa na północ, mając przy boku przypięty mocno boski oręż, a za nim, również milcząc i wydawałoby się swawolnie poruszała się filigranowa w swej budowie małpka, skrywająca tajemnicę magicznego potencjału ukrytego pod płaszczem iluzji. Alternatywą mogła być przekierowana, bądź co bądź olbrzymia energia życiowa do innej, skromniejszej formy - małego ssaka, zajadającego się krakersami, owocami i warzywami. Wyszli z okręgu miasta i bez żadnego przygotowania na trakt, jak chociażby ekwipunek, zapasy, czy w końcu wierzchowce,  kierowali się ku niepewnej i nie do końca zrozumiałej części bezkrólewia, zwanego obecnie Clader, czyli terenu w głównej mierze zamieszkałego przez ludzi. Później przed nimi znajdowały się nieskończone w oczach podróżnika zalesione tereny potężnej Sędziwej Puszczy. Kolejne etapy podróży to znowu ludzkie ziemie, przeprawa przez największą rzekę północy i południa, oraz wejście na wyniszczającą życie, gorącą i wydawałoby się niekończącą się pustynię. Ale skąd Angus wiedział że to tam ma się udać? Przecież jedyne co spostrzegł to gigantyczna, można rzec monumentalna arena walk, na której płyną niekończące się strumienie brutalnie wywalczonej krwi. Jest to kwestia śladu, który zostawiła w nim "boska" wizyta. Kiedy aspekt bóstwa, którego nawet nie znał z imienia czy aury wskazał mu to miejsce, równolegle do jego pamięci napłynął szereg wspomnień należących do kogoś innego, zawierających obrazy, dźwięki stojące na drodze pomiędzy jego aktualnym miejscem przebywania, a dalekim celem stojącym gdzieś na horyzoncie, a nawet dalej, niż jego, czy jakiekolwiek oczy mogłyby sięgnąć.
Kiedy Fasema oddalała się coraz bardziej za plecami naszych bohaterów, bedąc jednocześnie miejscem w którym doszło do niezwykłego, choć w żadnych kronikach niespisanego zdarzenia, nazywanego przez uczonych w piśmie kapłanów przejęciem, a które według teorii powinno wypalić to czym każdy śmiertelnik może się poszczyć, czyli jego jedyna nieśmiertelna cząstka - jego duszę - Kaleb zastanawiał się, dlaczego od dobrych kilku godzin marszu ich rozmowa była szeregiem niskich, niesłyszalnych tonów nazywanych popularnie ciszą, kiedy wcześniej chłopak pytał niemal o wszystko. Patrząc na jego plecy odrobinę zwolnił, gdyż do tej pory prawie całą drogę truchtał. Moment - pomyślał. - Czy to możliwe?
- Angusie.
- Tak? - odezwał się szeptem i przekręcił lekko głowę w stronę nadążającą za nim kapucynką, nie ukazując mu jednak swego lica.
- Stałeś się świadkiem?
- Świadkiem czego? - nie zrozumiał.
- Przeszłości swego przodka. Obserwatorem tego czego on dokonał w swym pobłogosławionym żywocie.
- Nie wiem, ale widzę obrazy nieznanych mi miejsc, słyszę obce dźwięki napływające niezrozumiałymi falami, a których nie miałem okazji doświadczyć i czuję zapachy, których nie mogę zrozumieć - zatrzymał się i obrócił do Kaleba. Oczom czarownika ukazała się twarz, która niepodobna była do tej której się chociażby spodziewał. Cała była nieludzko pomarszczona, jakby pod skórą były wydrążone grubości kciuka wąwozy, które na powierzchni zostawiają kaprawe wzory, mogące odstraszyć nawet najbardziej tolerancyjne ladacznice w nadmorskich zamtuzach. Jego oczy wypełnione były czerwonymi i lekko sinymi żyłkami, a usta straciły na swej naturalnej barwie, nabierając jednocześnie zepsutego odcieniu czerni i zieleni. Gdzieś daleko między drzewami słyszalny był ruch, na który jednak nie zwracali uwagi.
Przed Kalebem stała maska, której w życiu by nie poznał, gdyby tego człowieka ktoś mu przyprowadził pod nogi.
- Jak się czujesz? - zapytał zdeformowanego Angusa, który chyba nie miał świadomości swego wyglądu.
- Jakby moja głowa stała się teatrem cudzego życia, a moje ciało prostymi rekwizytami, manipulowanymi przez nieznanych mi aktorów.
- Ciekawie to ująłeś. Skąd znasz to określenie?
- Nie wiem. Przepuszczalność mojego umysłu zdaje się przyjmować wszystko to co stało na drodze mojego przodka. Chyba masz rację - Angus niespodziewanie opadł na kolana. Z zamkniętymi oczami starał się łapać powietrze. Kaleb spostrzegł, iż na jego szyi, idąc niczym potok zniszczenia, trucizny od jego oczu, rozpływa się pod skórą kolejna gałąź wyniszczającej energii, zostawiającej za sobą ślad zepsucia. Młody kowal przewrócił się na bok, uderzając barkiem o utwardzony grunt.
Znajdowali się teraz na odnodze traktu z Fasemy do Klezso, niezbyt dobrze osławionego miasta żeglarzy, awanturników, świata podziemnego oraz kilkunastu ukrytych organizacji złodziei, o których wszyscy wiedzieli, lecz nikt nie raczył dyskutować. Wokół nich znajdowały się wysokie brzozy, które jednak nie raczyły swym zbyt gęstym zalesieniem. Widać było, iż tutaj, na drodze do miasta z użytecznym portem, dziesiątki karawan miesięcznie wydeptywało tutejsze tereny.
Kaleb spoglądał na nieprzytomnego "wybawcę" świata ludzi i cicho westchnął. Choć droga była od kilku godzin pusta, a jedynym przechodniem była mała, trzyosobowa rodzina idąca w drugą stronę na początku ich marszu, to  niepotrzebne narażenie przedmiotu, jaki dzierżył Angus byłoby nierozsądne. Co prawda nikt by nie ważył się go tknąć, a nawet jeśli to z wiadomym dlań skutkiem, to nigdy nie wiadomo. Tamten przywódca czarnego oddziału skądś wiedział, a może wyczuł przebudzenie się oręża pogromcy demonów. Jeśli on mógł go wytropić, prędzej czy później zrobią to też inni. 
- Nie możemy na to pozwolić - powiedział do siebie. 
Zbliżył się do powalonego Angusa i nałożył na jego czoło swe malutkie, włochate dłonie, sięgając w głąb jego umysłu, by wydobyć stamtąd przyczynę dziwacznego stanu nieświadomości. Przymknął powieki i jakby w odwecie ujrzał burgundowe, jaśniejące mocne światło, z resztą po chwili całkowicie go oślepiające. Choć Kaleb nie był młodym jegomościem, to w całym swym stosunkowo młodym życiu, nigdy nie miał styczności z tego typu wizją, podczas "próby odkrycia", czyli działania mającego na celu  odsłonięcie przyczyn leżących u podłoża zagadkowych stanów, których medycy nie potrafili w żaden sposób ustalić. Dzięki tej umiejętności, w dalekiej przeszłości kilkakrotnie uratował życie wysoko postawionych w hierarchii możnowładców z potężnych miast Voimy i Liri. Jego czyny nie spotkały się z obojętnością, a raczej były zarzewiem sprawnej kariery młodego człowieka, który jak się okazało, skrzętnie potrafił to wykorzystać. Teraz jednak jego działanie okazało się bezowocne. Przy każdej wizji, widział twarz, sylwetkę, bądź symbol istoty, osoby czy bóstwa deprawującego w określonym celu "badanego". W tym przypadku było inaczej. Z ciemności powstał jaskrawy, a potem nie do zniesienia rażący snop szkarłatnego światła. Co miało to oznaczać? Kto potrafi ukrywać swoją postać przed oczami kogoś takiego jak Kaleb? Pomimo swej skromności, trzeba jednak przyznać, że swego czasu, był jednym z najwybitniejszych przedstawicieli swej profesji. Teraz jednak nie przyniosło mu to niczego.
Wrócił. Uniósł swe powieki i zobaczył, iż cała szyja miała identyczną strukturę, co wcześniej policzki, czoło i nos Angusa. To nie wróży niczego dobrego - pomyślał. Spojrzał najpierw na wschód, by obrócić się dookoła zwróciwszy się ku zachodowi. Miał świadomość miejsca, które choć zdecydowanie będzie zboczeniem z ich drogi, którą jak się wydaje wyznaczył pod wpływem boskiego impulsu Angus, to jednak może stać się miejscem uleczenia jego niespodziewanie fatalnego stanu. Tylko jak go przenieść? Obejrzawszy swoje niezbyt muskularne kończyny i wykluczając absurdalną próbę niesienia około osiemdziesięcio-kilogramowego ciała, Kaleb miał ciężki orzech do zgryzienia. Szukanie pomocy nie wchodzi w rachubę. Niestety daleku mu do unikalnych przedstawicieli włodarzy wolą, więc taki transport, choć docelowo idealny, był nieosiągalny. Pozostało owładnięcie, które jak było mu wiadomo, wiązało się z ogromnym ryzykiem.
Owładnięcie działało podobnie jak na zasadzie demonicznego, czy uświęconego opętania, lub jak to woli boskiego przejęcia. Każdy kto podejmował się takiej próby, na istocie która była już wcześniej poddana takowej próbie, ma ogromną szansę na to, iż stanie w płomieniach. Nie dosłownie oczywiście, lecz struktura jego duszy, może w zastraszający sposób się rozwarstwić, by docelowo znaleźć się w pustce, z której według podań, nie ma wyjścia.
Kaleb rozważał użycie tego zabiegu, gdyż zdawał sobie sprawę z wagi młodzieńca, którego zaakceptował święty artefakt, należący do jakby się wydawało więcej niż jednego bóstwa - to uwierzcie mi, nie zdarzało się, przynajmniej nie przez ostatnie kilkaset lat, kiedy kroniki są prowadzone wyjątkowo skrupulatnie.
Jeśli zdecyduje się użyć owładnięcia, bądź jak to woli astralnego wykluczenia, jego duchowa jaźń, zajmie miejsce tej należącej do prawowitego właściciela danego ciała, wypychając duszę nie wiadomo gdzie. Zakładając, iż ingerencja bóstwa, kimkolwiek ono było, pochodziło ze świata duchowego, a ów zaklęcie było typowo magicznym ubezwłasnowolnieniem ducha, istnieje mała szansa, iż się to powiedzie. Jednego Kaleb mógł być pewien - wyprawy na manowce pamięci Inaurisa i jego poprzedników a prawdopodobnie wyznawców bóstwa wojny i konfliktów, były wysiłkiem, który umysł Angusa nie wytrzyma, a ciało przeistoczy się w kilka gramów pyłu.
Miotany dylematem, który to nie on powinien rozwiązywać, dotknął rozgrzanego do granic możliwości czoła Angusa. Jego oczy pod zamkniętymi powiekami, zdawały się rzucać we wszystkie strony. Włosy momentalnie zmatowiały i odsłoniły większość skóry na jego łysiejącej głowie.
Kaleb wiedział jak wygląda owładnięcie. Jakie wykonać gesty poparte odpowiednią inkantacją. Wiedział także, iż podczas przejścia straci on świadomość na pewien krótki okres czasu. Ich ciała będą bezwładne, a oni narażeni. Zastanowił się. Mając to na uwadze, odszedł na metr od nieprzytomnego ciała młodego kowala i wyciągnął przed siebie zarośniętą rękę układając w odpowiednim kształcie dłoń, która miała być symbolem gestu, który przed wiekami jeden z pierwszych iluzjonistów ustanowił jako gest tworzenia. Trzy palce - wskazujący, serdeczny i środkowy były ze sobą połączone i uniesione do góry, najmniejszy z palców wyprostowany kreślił miejsce od którego zacznie pojawiać się osłona iluzji, natomiast kciuk w momencie skończenia inkantacji miał dotknąć wskazującego palca. Zaczął wypowiadać formułę nauczoną przed dekadami u swego srogiego, wyjątkowo uzurpującego sobie prawo do bicia swych podopiecznych podstarzałego nauczyciela. Kończąc magiczny poemat, wyrecytowany w sposób perfekcyjny a była to zawsze najmocniejsza strona Kaleba, czyli jego "warsztat" magiczny - obszedł po okręgu leżącego i dławiącego się teraz własną krwią, która prawdopodobnie zaczynała wypełniać mu płuca, Kaleb zakończył swe dzieło. Wokół nich, w kształcie nazwijmy to połówki jabłka, otoczyła ich iluzoryczna aura, która ukryła ich przed jakimikolwiek oczami. Choć był to jedynie obraz, który z łatwością można by przejść, to musiał wystarczyć na te kilka chwil, których półmag potrzebował by owładnąć ciało jednego z wybrańców i ocalić go od niechybnej śmierci. Nie tracąc czasu stanął nad zniekształconą twarzą Angusa i nałożył na jego zamknięte powieki ręce. Dlaczego oczy? Gdyż według wierzeń, z których wywodzi się ten rytuał, są one jedynym pomostem ze świata zewnętrznego do świata dusz, czyli popularnie tzw. zaświatów. Ze środka rozglądając się i spoglądając przez stworzoną iluzję na jej fakturę, można ją przyrównać do pofałdowanej powierzchni wody, która bezszelestnie skrywała sekrety, które miały pozostać w ukryciu.
Kaleb zaczął wymawiać trudną sekwencję uświęcających zdań, wypowiadanych w zapomnianej, wyniosłej i można rzec szeleszczącej mowie Hamirów - dawnych nauczycieli kunsztu magicznego. Każde słowo było warte ich życia, a inkantujący zaklęcie, miał tego pełną świadomość. Długo to trwało, a ciało Angusa wcześniej drgające i wijące się w agonii, niespodziewanie uspokoiło swe wybryki. Ostatnie słowa, budujące uświęcenie obydwu dusz i mające na celu zapewnienie im powrót do swych "naczyń", były już przyjemną alternatywą, dla dziesiątek zdań, wypowiadanych na cześć pierwszego kreatora i źródła magii, bóstwa Ferlősa.

Kiedy słowa zaczynały zamykać całość, a zaklęcie budowało więź między nimi dwoma, Kaleb w odpowiedzi na ledwo zauważalny ruch, gdzieś w oddali za iluzoryczną zasłoną, zobaczył sylwetki sześciu, może siedmiu czarnych istot, które kierowały się w ich stronę. Było jednak za późno - zaklęcie zaczęło działać...