Rozdział
II
‘Nowina’
Poranek
tego dnia nie był zwyczajnie zimnym, ponurym początkiem dnia. Przenikliwe
zimno, dotykające czegoś we wnętrzu, czegoś nienamacalnego, może serca, bądź
ducha, sprowadzało wszechogarniające uczucie grozy. Trwoga, która teraz
niespodziewanie rozlała się w sercu Zacharego, była dlań czymś nowym. Może nie
był złotoustym poetą, ambitnym artystą czy wsławionym florystą, którzy w
wyraźny sposób byli wrażliwi na część tego świata, lecz nie obce były mu takie
uczucia jak radość, smutek, żal, czy żądza sprawiedliwości dotycząca jego
świata. Teraz kiedy wszedł do domostwa, w którym wychował trzy córki, gdzie
miał przyjść na świat jego pierwszy syn, poczuł, że to wszystko wisi na włosie
złej fortuny, kierującej na jego życie swe chciwe oczyska.
Wbiegł
do środka i zaryglował drzwi. Bona leżała wówczas na łożu, przykryta lekką,
wełnianą narzutą, w koloru wiosennych, pięknych, młodych liści. Nie mogła sobie
pozwolić na nieróbstwo nawet w jej obecnym stanie, toteż szyła małe ubranka dla
nowego członka rodziny. Spojrzał na nią i pomyślał co teraz ma robić. Trzej
mężczyźni, przeklęci strażnicy idący tutaj. Musi ukryć córki, może zmiłują się
nad brzemienną kobietą. Szybkim krokiem wszedł do pokoju dziewczynek, które
wciąż spały. Zakrywając im usta, pośpiesznie je obudził i wyszeptał:
-
Ubierajcie się i ukryjcie w schowku zamykając go od środka. Nie macie wykonać
żadnego ruchu, ni dźwięku - polecił im. Córki bez słowa wykonały polecenie
ojca, gdyż już bardzo dawno nie widziały go tak poważnego i zarazem poruszonego.
-
Co się dzieje? - Bona zobaczyła jak
dziewczęta schodzą na dół, starając się nie robić hałasu. Zachary wrócił do
głównego pomieszczenia, w którym jego żona już teraz siedziała wyprostowana.
-
Królewskie psy tutaj idą nie wiem czego chcą. Trzymaj język za zębami, a może
ci ich nie wybiją.
Głośne
cztery stuknięcia zaciśniętą pięścią do drzwi ich domu. Zachary schował rzucił
nóż swojej żonie, a drugi schował za pas, przykrywając go nocną koszulą.
-
Kogo to diabli niosą o tak wczesnej porze?! –
trochę się przejęzyczył, gdyż wczorajsze opary alkoholu, wciąż wokół
niego się gdzieś tam kłębiły.
-
Z ramienia jego ekscelencji, najświętszego króla, Ditiosa Trzeciego, oraz jego
ojca, króla w spoczynku, Tera Pierwszego Wielkiego, przybyłem z nowiną Zachary.
Wpuśćcie nas no panie! – jak usłyszał w głosie niskiego, krępego mężczyzny, nie
występowała nutka groźby, choć ludzie jak żadne inne istoty na tym świecie,
mogą się zmienić z sekundy na sekundę.
Podszedł
do drzwi i otworzył je szybkim ruchem. Stojąc prawie w samej framudze, dumnie
wyprostowany znajdował się tam starszy jegomość, z widoczną siwizną i licznymi
zmarszczkami uwypuklającymi się na jego twarzy, kiedy szeroki kaptur spoczywał
teraz na jego barkach. Dwaj w oczach Zacharego jeszcze chłopcy, stali po dwóch
jego stronach. Czarny rumak przywiązany był do znaku, który akuratnie znajdował
się przed domem. Jeden z młodszych mężczyzn oparł swą zgaszoną, jeszcze lekko
tlącą się pochodnię o wspomniany znak.
Starzec, na oko sześćdziesięcioletni, trzymał w opuszczonej ręce lekko
błyszczący przedmiot. Musiał być ciężki, gdyż dowódca strażników mając go w
jednej ręce, ledwo go trzymał. Spojrzał właścicielowi domostwa w oczy i skłonił
się w pas.
-
Mam na imię Bard i jestem dowódcą królewskich gwardzistów, znanych jako czarne
hełmy.
-
Jakoś ich nie widzę – Zachary wskazał na głowy strażników.
-
Nasza wyprawa odbyła się poza wiedzą dworu i tak ma zostać – starzec bacznie
obserwował rosłego mężczyznę i chwilę zamilkł. – Wpuścisz nas?
-
Na jakiej podstawie?
-
Ach tak oczywiście – w tym momencie, stojący po jego prawej stronie strażnik,
sięgnął do wiszącej na jego lewym ramieniu wąskiej, jak u gońca, skórzanej
torby. Wyjął z niego wąski kawałek dokumentu i przekazał swemu dowódcy. – Oto
wiadomość od twego wuja z dalekiego wschodu. Jeśli to nie wystarczy, mam
oczywiście srebrny glejt, lecz sadzę, że nie będzie on potrzebny.
Zachary
chwycił kawałek pergaminu i rozwinął go zapoznając się z zawartością. Po chwili
jego oczy się zwężyły, a on kończąc czytać podniósł głowę na Barda. Skromnie
przytaknął w geście zrozumienia. Przesunął się w bok, ustępując im drogi. Trzej
mężczyźni z gracją, weszli do środka. Bona patrzyła jak zamykają drzwi.
-
Mężu, co się dzieje? - zaczęła. Wręczył
jej list, który niezwłocznie zaczęła czytać.
„Drogi
siostrzeńcze, nadszedł dzień błogosławieństwa, które przepowiadali starsi
naszego rodu. W dniu przesilenia zimowego, a raczej nocy tamtego dnia, wszyscy
prorocy, jasnowidze i przeklęte wiedźmy na wschód i zachód od naszej krainy
oślepli. Nie chodzi o ich nieludzki dar, lecz zwykłe widzenie. Każdy powtarzał te same słowa: NADCHODZI MĄŻ,
SYN DWUNASTEGO POTOMKA WIELKIEGO INAURISA, KTÓRY PRZEZ TRUDNY ŻYWOT STANIE SIĘ
GODNYM JEGO ŻYCIA, RÓWNYM MU NASTĘPCĄ. Cokolwiek by to znaczyło drogi
siostrzeńcze, wiemy kim ma być ten potomek. Nie pytaj skąd. To twój syn.
Wysłałem do ciebie dziewięciu ludzi, jeden z nich, Bard, jest moim wiernym
przyjacielem, który wykonuje ostatnie zadanie przed śmiercią. Proszę pochowaj
go godnie. Ma ze sobą cudowny przedmiot, który był przekazywany z pokolenia na
pokolenie - przeklęty żelazno-korundowy
miecz bez imienia. Bard wyjaśni ci resztę. Przyniósł także drugi list, który
należy tylko i wyłącznie do twego syna, a ma być otwarty podczas jego
dziewiętnastych urodzin, wraz z przekazaniem mu miecza. Mam nadzieję iż w porę
cie ostrzegłem. Twego syna czekają wielkie czyny, oby tak wielkie jak naszego
przodka. Twój Wuj, Girland Peliary spod Gromsindu.”
List
był opieczętowany ich rodowym znakiem, czyli czarnym bykiem ubranym w żelazny
pancerz i jak zwykle, na drugiej stronie odciskiem całej dłoni, gdzie za
atrament robiła krew.
Bona
zamknęła list i oddała go mężowi. Zachary zwinął dokument i wyciągnął ręce po
resztę przesyłek.
-
Miecz i list – powiedział krótko.
-
Nie przyjmiesz trzech zmęczonych podróżników?
-
Czy ja wyglądam jak karczmarz? Wasze namioty wyglądają dobrze, poradzicie
sobie.
-
Girland polecił mi przekazać ci dwa przedmioty, jednak wcześniej musisz coś o
nich wiedzieć – Bard odsłonił to co do tej pory ukrywał i uniósł wówczas
półtoraręczny miecz, schowany ciągle w pochwie, który trzymał w lewej ręce.
-
Mów.
-
Podarek przekazywany przez twego wuja, jest tak bezcenny, jak drogocenne jest
każde tchnienie życia – podszedł do stolika i usiadł przy nim, niewiele ponad
niego wystając. – List kładę przed siebie, jednak broń nie jest bezpieczna dla
nikogo poza tym jeszcze nienarodzonym, chłopcem jak mniemam? – wskazał głowicą
miecza na brzuch jego żony. – Wiąże się z nim opowieść, jakoby wasz przodek,
wielki Inauris Wyzwoliciel, dostał go od samego boga wojny Traada w geście
szacunku nieba, dla zwykłego człowieka mogącego zrzucać demony, potwory i inne
przekleństwa do piekieł, do Põrgi.
Jednak szczegół dotyczący tej broni, jest dość istotną kwestią.
-
Czyli? – zniecierpliwiony Zachary ponaglił go, gdyż starcowi wyraźnie się nie
śpieszyło.
-
Jedynie sam Inauris Wyzwoliciel, albo jego potomek, który odkryje dzięki tej
broni wewnętrzne pokłady siły, o których istnieniu nie będzie miał szansy
samemu się dowiedzieć, mogą nim się posługiwać.
-
Dlaczego zatem ty go nosisz Bardzie? Nie przypominam sobie, bym miał kogoś o
tym imieniu w rodzinie.
-
Tak to prawda. Widzisz, nieważne jest czy dzierży go dwudziestoletni,
wyszkolony młodzik, czterdziestoletni chłop, czy sześćdziesięcioletni dowódca
straży. Żaden z nas nie może nim władać. Staje się on dla nas na tyle lekki,
kiedy go dzierżymy, byśmy mogli go dostarczyć do jego prawowitego właściciela.
-
W czym zatem problem?
-
W momencie gdy ktoś kto go niesie, puści jego rękojeść, najzwyczajniej umiera –
w tym momencie uśmiechnął się i cicho westchnął. Rozejrzał się po głównej
kwaterze domu Zacharego spoglądając na drewniane, wykonane z mahoniu meble
przez mistrza-stolarza z niedalekiej wioski. Patrzył na mocne ceglaste ściany i
wzmocniony dębem sufit, z którego zwisały skromne ozdoby, dotyczące religijnych
zabobonów. Miały oczywiście chronić mieszkańców przed złem i nieprawością, jak
wszystkie inne tego typu przedmioty. Na przeciwległej mu ścianie, znajdował się
pięknie ozdobiony piec, a przy nim wyryty w murze jaśniejszy kominek. Ciepło
tego domu przyprawiło Barda o wspomnienia jego dzieciństwa, gdy mógł godzinami
leżeć sobie w swym rodzinnym domu, ciesząc się zwykłą, dziecinną beztroską.
-
Zatem dziś umrzesz? - Zachary przerwał jego skupienie.
-
Na to wygląda - uśmiechnął się lekko,
choć przez ten wyraz jego twarzy przepływał raczej nurt smutku, aniżeli strumyk
prawdziwej radości. - No cóż, pamiętaj by zakopać miecz gdzieś, by później jego
prawowity właściciel, mógł łatwo go odnaleźć. Zostaw mu wiadomość, tak by
wiedział gdzie szukać, kiedy jego wiek będzie odpowiedni – Bard spojrzał na
dwóch młodych mężczyzn. – Wracajcie do zamku i powiedzcie Girlandowi, iż
wszystko zostało przekazane.
Dwaj
strażnicy w pośpiechu wyszli, skłoniwszy się mu najpierw.
-
Bardzie, nie było was dziewięciu?
-
Owszem, lecz jak widzisz jedynie nasza trójka przetrwała. Ci też zginą, kiedy
wrócą do twego wuja. Jak myślisz gdzie taki święty miecz był przetrzymywany?
Kto rościł sobie do niego prawo, jak do wszystkiego z resztą.
-
Ukradliście go z królewskiego skarbca?
-
Nie, skądże znowu! – żachnął się teatralnym gestem. – Oddaję go prawowitemu właścicielowi, nic
więcej. Weź szpadel i chodź za mną – Bard wyszedł przed dom. Zachary za nim
podążył. Stanęli za domem, gdzie znajdował się wielki głaz i kilka pomniejszych
kamieni, leżących tam od zawsze.
-
Co dalej? – zapytał właściciel tej ziemi.
-
No cóż, trzeba zakopać miecz i oznaczyć go potem tak, by twój syn mógł go
znaleźć.
-
Po co odsyłałeś tych dwóch łebków? Teraz mam zasuwać łopatą na początek ładnego
dnia, co? - westchnął Zachary z
niezadowoleniem. Nie usłyszawszy odpowiedzi, wziął się do pracy, gdyż wiedział
co się stanie z Bardem, kiedy złożą do kryjówki wspaniałą broń, a w głębi serca
zastanawiał się, czy to jest w ogóle prawdą.
Po
ponad godzinie kopania, stali nad dość szerokim dołem, gotowym na zasklepienie
tajemnicy na wiele lat, dla przyszłego pokolenia, nic niedomyślającego się
gatunku ludzkiego. Bard poklepał Zacharego po plecach.
-
Dobra robota. Jeszcze jedno - schował drugi list do specjalnego pudełeczka,
które z kolei wrzucił do mocnego, okutego grubym, ciemnym żelazem, sześciennego
kufra, przyniesionego przez jego rozmówcę. – Przy drodze, po drugiej stronie od
twego domostwa, moi chłopcy wykopali dla mnie grób. Jeśli możesz, dla spokoju
mego ducha, zakop mnie tam gdy umrę. Złóż na piersi mój miecz i przykryj twarz
chustą z emblematem mego domu, którą mam zawieszoną wokół szyi.
-
Tak zrobię – zgodził się Zachary.
Bard
pokazał mu gdzie znajdowało się miejsce o którym mówił. Zostawił mu trzy konie
należące do niego i dwóch jego podwładnych. Kary najmocniejszy z nich,
pochodził z dalekiego wschodu, gdzie gorące słońce znęca się nad mieszkańcami
tamtejszych ziem. Dwa pozostałe wierzchowce, były zwykłymi rumakami wyhodowanymi
przez mało doświadczonych właścicieli ziemskich z pobliskich miast, lecz każdy
koń się przyda oczywiście. Jak brzmi to powiedzenie? Darowanemu koniowi nie
zagląda się w zęby? Zachary nie miał zamiaru tego robić. Otrzymał także od
swego wuja, poprzez ręce Barda, dwie sakiewki ze złotem, naszyjniki dla jego
córek i żony, oraz gruby, świetnie zrobiony, ozdobiony srebrem pas dla niego.
Stanęli
we dwóch nad dołem, w którym miała spocząć przyszła własność Angusa. Po
krótkiej chwili milczenia, Bard rzucił miecz do środka, na rozłożony tam koc.
Przez tę krótką, acz uchwytną chwilę, Zacharemu wydało się, iż zaklęta broń
zawisła w powietrzu, po czym lekko, jakby drugi raz rzucona, opadła niczym
piórko łagodnie osuwające się z pomocą powietrza, na przygotowane swe „łoże”
składające się z grubego, bordowo-czarnego płótna. Zwrócił wzrok na Barda,
jedynie by zobaczyć, iż ten leżał wówczas martwy. Wyciągnięty z wyrazem bólu na
twarzy, oraz z poskręcanymi rękoma i nogami, jakby mu je ktoś skutecznie
połamał, doskonale wiedząc jak to zrobić. Był to bardzo przykry widok. Oczy
ślepca, okryte bielą, spoglądały teraz bez wyrazu w zachmurzone niebo.
Spodziewając się deszczu, Zachary szybko zakopał miecz z drewnianym kufrem,
przykrywając to wszystko kamieniami, które przesunął nad miejsce, gdzie już
teraz spoczywały drogocenne przedmioty. Później zaniósł Barda do jego
bezimiennego grobu i uczynił wszystko, czego zażyczył sobie denat. Wraz z
rodziną odmówili modlitwę za niego, po czym wracając do domu, zaczęła padać
ulewna burza, rozmywając wszelkie ślady świeżo przekopanej ziemi.
Ów
dzień, stał się wspomnieniem, na długo zapadającym w pamięci Zacharego i Bony.
Wiedzieli dokładnie, że dziewiętnaste urodziny Angusa będą dniem, w którym całe
ich życia, choć nie tylko ich własne, ulegną zdecydowanej, diametralnej
przemianie.
Aha! Drugi rozdział jeszcze lepszy od pierwszego! Wspaniale piszesz, jestem zdumiona, i bardzo ciekawa, kimże jest ten cały Angus :) Nie ma na co czekać, lecę czytać dalej!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Enigma ♥