czwartek, 22 maja 2014

Rozdział II 'Nowina'

Rozdział II
‘Nowina’
Poranek tego dnia nie był zwyczajnie zimnym, ponurym początkiem dnia. Przenikliwe zimno, dotykające czegoś we wnętrzu, czegoś nienamacalnego, może serca, bądź ducha, sprowadzało wszechogarniające uczucie grozy. Trwoga, która teraz niespodziewanie rozlała się w sercu Zacharego, była dlań czymś nowym. Może nie był złotoustym poetą, ambitnym artystą czy wsławionym florystą, którzy w wyraźny sposób byli wrażliwi na część tego świata, lecz nie obce były mu takie uczucia jak radość, smutek, żal, czy żądza sprawiedliwości dotycząca jego świata. Teraz kiedy wszedł do domostwa, w którym wychował trzy córki, gdzie miał przyjść na świat jego pierwszy syn, poczuł, że to wszystko wisi na włosie złej fortuny, kierującej na jego życie swe chciwe oczyska.
Wbiegł do środka i zaryglował drzwi. Bona leżała wówczas na łożu, przykryta lekką, wełnianą narzutą, w koloru wiosennych, pięknych, młodych liści. Nie mogła sobie pozwolić na nieróbstwo nawet w jej obecnym stanie, toteż szyła małe ubranka dla nowego członka rodziny. Spojrzał na nią i pomyślał co teraz ma robić. Trzej mężczyźni, przeklęci strażnicy idący tutaj. Musi ukryć córki, może zmiłują się nad brzemienną kobietą. Szybkim krokiem wszedł do pokoju dziewczynek, które wciąż spały. Zakrywając im usta, pośpiesznie je obudził i wyszeptał:
- Ubierajcie się i ukryjcie w schowku zamykając go od środka. Nie macie wykonać żadnego ruchu, ni dźwięku - polecił im. Córki bez słowa wykonały polecenie ojca, gdyż już bardzo dawno nie widziały go tak poważnego i zarazem poruszonego.
- Co się dzieje?  - Bona zobaczyła jak dziewczęta schodzą na dół, starając się nie robić hałasu. Zachary wrócił do głównego pomieszczenia, w którym jego żona już teraz siedziała wyprostowana.
- Królewskie psy tutaj idą nie wiem czego chcą. Trzymaj język za zębami, a może ci ich nie wybiją.
Głośne cztery stuknięcia zaciśniętą pięścią do drzwi ich domu. Zachary schował rzucił nóż swojej żonie, a drugi schował za pas, przykrywając go nocną koszulą.
- Kogo to diabli niosą o tak wczesnej porze?! –  trochę się przejęzyczył, gdyż wczorajsze opary alkoholu, wciąż wokół niego się gdzieś tam kłębiły.
- Z ramienia jego ekscelencji, najświętszego króla, Ditiosa Trzeciego, oraz jego ojca, króla w spoczynku, Tera Pierwszego Wielkiego, przybyłem z nowiną Zachary. Wpuśćcie nas no panie! – jak usłyszał w głosie niskiego, krępego mężczyzny, nie występowała nutka groźby, choć ludzie jak żadne inne istoty na tym świecie, mogą się zmienić z sekundy na sekundę.
Podszedł do drzwi i otworzył je szybkim ruchem. Stojąc prawie w samej framudze, dumnie wyprostowany znajdował się tam starszy jegomość, z widoczną siwizną i licznymi zmarszczkami uwypuklającymi się na jego twarzy, kiedy szeroki kaptur spoczywał teraz na jego barkach. Dwaj w oczach Zacharego jeszcze chłopcy, stali po dwóch jego stronach. Czarny rumak przywiązany był do znaku, który akuratnie znajdował się przed domem. Jeden z młodszych mężczyzn oparł swą zgaszoną, jeszcze lekko tlącą się pochodnię o wspomniany  znak. Starzec, na oko sześćdziesięcioletni, trzymał w opuszczonej ręce lekko błyszczący przedmiot. Musiał być ciężki, gdyż dowódca strażników mając go w jednej ręce, ledwo go trzymał. Spojrzał właścicielowi domostwa w oczy i skłonił się w pas.
- Mam na imię Bard i jestem dowódcą królewskich gwardzistów, znanych jako czarne hełmy.
- Jakoś ich nie widzę – Zachary wskazał na głowy strażników.
- Nasza wyprawa odbyła się poza wiedzą dworu i tak ma zostać – starzec bacznie obserwował rosłego mężczyznę i chwilę zamilkł. – Wpuścisz nas?
- Na jakiej podstawie?
- Ach tak oczywiście – w tym momencie, stojący po jego prawej stronie strażnik, sięgnął do wiszącej na jego lewym ramieniu wąskiej, jak u gońca, skórzanej torby. Wyjął z niego wąski kawałek dokumentu i przekazał swemu dowódcy. – Oto wiadomość od twego wuja z dalekiego wschodu. Jeśli to nie wystarczy, mam oczywiście srebrny glejt, lecz sadzę, że nie będzie on potrzebny.
Zachary chwycił kawałek pergaminu i rozwinął go zapoznając się z zawartością. Po chwili jego oczy się zwężyły, a on kończąc czytać podniósł głowę na Barda. Skromnie przytaknął w geście zrozumienia. Przesunął się w bok, ustępując im drogi. Trzej mężczyźni z gracją, weszli do środka. Bona patrzyła jak zamykają drzwi.
- Mężu, co się dzieje?  - zaczęła. Wręczył jej list, który niezwłocznie zaczęła czytać.
„Drogi siostrzeńcze, nadszedł dzień błogosławieństwa, które przepowiadali starsi naszego rodu. W dniu przesilenia zimowego, a raczej nocy tamtego dnia, wszyscy prorocy, jasnowidze i przeklęte wiedźmy na wschód i zachód od naszej krainy oślepli. Nie chodzi o ich nieludzki dar, lecz zwykłe widzenie.  Każdy powtarzał te same słowa: NADCHODZI MĄŻ, SYN DWUNASTEGO POTOMKA WIELKIEGO INAURISA, KTÓRY PRZEZ TRUDNY ŻYWOT STANIE SIĘ GODNYM JEGO ŻYCIA, RÓWNYM MU NASTĘPCĄ. Cokolwiek by to znaczyło drogi siostrzeńcze, wiemy kim ma być ten potomek. Nie pytaj skąd. To twój syn. Wysłałem do ciebie dziewięciu ludzi, jeden z nich, Bard, jest moim wiernym przyjacielem, który wykonuje ostatnie zadanie przed śmiercią. Proszę pochowaj go godnie. Ma ze sobą cudowny przedmiot, który był przekazywany z pokolenia na pokolenie  - przeklęty żelazno-korundowy miecz bez imienia. Bard wyjaśni ci resztę. Przyniósł także drugi list, który należy tylko i wyłącznie do twego syna, a ma być otwarty podczas jego dziewiętnastych urodzin, wraz z przekazaniem mu miecza. Mam nadzieję iż w porę cie ostrzegłem. Twego syna czekają wielkie czyny, oby tak wielkie jak naszego przodka. Twój Wuj, Girland Peliary spod Gromsindu.”
List był opieczętowany ich rodowym znakiem, czyli czarnym bykiem ubranym w żelazny pancerz i jak zwykle, na drugiej stronie odciskiem całej dłoni, gdzie za atrament robiła krew.
Bona zamknęła list i oddała go mężowi. Zachary zwinął dokument i wyciągnął ręce po resztę przesyłek.
- Miecz i list – powiedział krótko.
- Nie przyjmiesz trzech zmęczonych podróżników?
- Czy ja wyglądam jak karczmarz? Wasze namioty wyglądają dobrze, poradzicie sobie.
- Girland polecił mi przekazać ci dwa przedmioty, jednak wcześniej musisz coś o nich wiedzieć – Bard odsłonił to co do tej pory ukrywał i uniósł wówczas półtoraręczny miecz, schowany ciągle w pochwie, który trzymał w lewej ręce.
- Mów.
- Podarek przekazywany przez twego wuja, jest tak bezcenny, jak drogocenne jest każde tchnienie życia – podszedł do stolika i usiadł przy nim, niewiele ponad niego wystając. – List kładę przed siebie, jednak broń nie jest bezpieczna dla nikogo poza tym jeszcze nienarodzonym, chłopcem jak mniemam? – wskazał głowicą miecza na brzuch jego żony. – Wiąże się z nim opowieść, jakoby wasz przodek, wielki Inauris Wyzwoliciel, dostał go od samego boga wojny Traada w geście szacunku nieba, dla zwykłego człowieka mogącego zrzucać demony, potwory i inne przekleństwa do piekieł, do Põrgi. Jednak szczegół dotyczący tej broni, jest dość istotną kwestią.
- Czyli? – zniecierpliwiony Zachary ponaglił go, gdyż starcowi wyraźnie się nie śpieszyło.
- Jedynie sam Inauris Wyzwoliciel, albo jego potomek, który odkryje dzięki tej broni wewnętrzne pokłady siły, o których istnieniu nie będzie miał szansy samemu się dowiedzieć, mogą nim się posługiwać.
- Dlaczego zatem ty go nosisz Bardzie? Nie przypominam sobie, bym miał kogoś o tym imieniu w rodzinie.
- Tak to prawda. Widzisz, nieważne jest czy dzierży go dwudziestoletni, wyszkolony młodzik, czterdziestoletni chłop, czy sześćdziesięcioletni dowódca straży. Żaden z nas nie może nim władać. Staje się on dla nas na tyle lekki, kiedy go dzierżymy, byśmy mogli go dostarczyć do jego prawowitego właściciela.
- W czym zatem problem?
- W momencie gdy ktoś kto go niesie, puści jego rękojeść, najzwyczajniej umiera – w tym momencie uśmiechnął się i cicho westchnął. Rozejrzał się po głównej kwaterze domu Zacharego spoglądając na drewniane, wykonane z mahoniu meble przez mistrza-stolarza z niedalekiej wioski. Patrzył na mocne ceglaste ściany i wzmocniony dębem sufit, z którego zwisały skromne ozdoby, dotyczące religijnych zabobonów. Miały oczywiście chronić mieszkańców przed złem i nieprawością, jak wszystkie inne tego typu przedmioty. Na przeciwległej mu ścianie, znajdował się pięknie ozdobiony piec, a przy nim wyryty w murze jaśniejszy kominek. Ciepło tego domu przyprawiło Barda o wspomnienia jego dzieciństwa, gdy mógł godzinami leżeć sobie w swym rodzinnym domu, ciesząc się zwykłą, dziecinną beztroską.
- Zatem dziś umrzesz?  -  Zachary przerwał jego skupienie.
- Na to wygląda  - uśmiechnął się lekko, choć przez ten wyraz jego twarzy przepływał raczej nurt smutku, aniżeli strumyk prawdziwej radości. - No cóż, pamiętaj by zakopać miecz gdzieś, by później jego prawowity właściciel, mógł łatwo go odnaleźć. Zostaw mu wiadomość, tak by wiedział gdzie szukać, kiedy jego wiek będzie odpowiedni – Bard spojrzał na dwóch młodych mężczyzn. – Wracajcie do zamku i powiedzcie Girlandowi, iż wszystko zostało przekazane.
Dwaj strażnicy w pośpiechu wyszli, skłoniwszy się mu najpierw.
- Bardzie, nie było was dziewięciu?
- Owszem, lecz jak widzisz jedynie nasza trójka przetrwała. Ci też zginą, kiedy wrócą do twego wuja. Jak myślisz gdzie taki święty miecz był przetrzymywany? Kto rościł sobie do niego prawo, jak do wszystkiego z resztą.
- Ukradliście go z królewskiego skarbca?
- Nie, skądże znowu! – żachnął się teatralnym gestem. –  Oddaję go prawowitemu właścicielowi, nic więcej. Weź szpadel i chodź za mną – Bard wyszedł przed dom. Zachary za nim podążył. Stanęli za domem, gdzie znajdował się wielki głaz i kilka pomniejszych kamieni, leżących tam od zawsze.
- Co dalej? – zapytał właściciel tej ziemi.
- No cóż, trzeba zakopać miecz i oznaczyć go potem tak, by twój syn mógł go znaleźć.
- Po co odsyłałeś tych dwóch łebków? Teraz mam zasuwać łopatą na początek ładnego dnia, co?  - westchnął Zachary z niezadowoleniem. Nie usłyszawszy odpowiedzi, wziął się do pracy, gdyż wiedział co się stanie z Bardem, kiedy złożą do kryjówki wspaniałą broń, a w głębi serca zastanawiał się, czy to jest w ogóle prawdą.
Po ponad godzinie kopania, stali nad dość szerokim dołem, gotowym na zasklepienie tajemnicy na wiele lat, dla przyszłego pokolenia, nic niedomyślającego się gatunku ludzkiego. Bard poklepał Zacharego po plecach.
- Dobra robota. Jeszcze jedno - schował drugi list do specjalnego pudełeczka, które z kolei wrzucił do mocnego, okutego grubym, ciemnym żelazem, sześciennego kufra, przyniesionego przez jego rozmówcę. – Przy drodze, po drugiej stronie od twego domostwa, moi chłopcy wykopali dla mnie grób. Jeśli możesz, dla spokoju mego ducha, zakop mnie tam gdy umrę. Złóż na piersi mój miecz i przykryj twarz chustą z emblematem mego domu, którą mam zawieszoną wokół szyi.
- Tak zrobię – zgodził się Zachary.
Bard pokazał mu gdzie znajdowało się miejsce o którym mówił. Zostawił mu trzy konie należące do niego i dwóch jego podwładnych. Kary najmocniejszy z nich, pochodził z dalekiego wschodu, gdzie gorące słońce znęca się nad mieszkańcami tamtejszych ziem. Dwa pozostałe wierzchowce, były zwykłymi rumakami wyhodowanymi przez mało doświadczonych właścicieli ziemskich z pobliskich miast, lecz każdy koń się przyda oczywiście. Jak brzmi to powiedzenie? Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby? Zachary nie miał zamiaru tego robić. Otrzymał także od swego wuja, poprzez ręce Barda, dwie sakiewki ze złotem, naszyjniki dla jego córek i żony, oraz gruby, świetnie zrobiony, ozdobiony srebrem pas dla niego.
Stanęli we dwóch nad dołem, w którym miała spocząć przyszła własność Angusa. Po krótkiej chwili milczenia, Bard rzucił miecz do środka, na rozłożony tam koc. Przez tę krótką, acz uchwytną chwilę, Zacharemu wydało się, iż zaklęta broń zawisła w powietrzu, po czym lekko, jakby drugi raz rzucona, opadła niczym piórko łagodnie osuwające się z pomocą powietrza, na przygotowane swe „łoże” składające się z grubego, bordowo-czarnego płótna. Zwrócił wzrok na Barda, jedynie by zobaczyć, iż ten leżał wówczas martwy. Wyciągnięty z wyrazem bólu na twarzy, oraz z poskręcanymi rękoma i nogami, jakby mu je ktoś skutecznie połamał, doskonale wiedząc jak to zrobić. Był to bardzo przykry widok. Oczy ślepca, okryte bielą, spoglądały teraz bez wyrazu w zachmurzone niebo. Spodziewając się deszczu, Zachary szybko zakopał miecz z drewnianym kufrem, przykrywając to wszystko kamieniami, które przesunął nad miejsce, gdzie już teraz spoczywały drogocenne przedmioty. Później zaniósł Barda do jego bezimiennego grobu i uczynił wszystko, czego zażyczył sobie denat. Wraz z rodziną odmówili modlitwę za niego, po czym wracając do domu, zaczęła padać ulewna burza, rozmywając wszelkie ślady świeżo przekopanej ziemi.
Ów dzień, stał się wspomnieniem, na długo zapadającym w pamięci Zacharego i Bony. Wiedzieli dokładnie, że dziewiętnaste urodziny Angusa będą dniem, w którym całe ich życia, choć nie tylko ich własne, ulegną zdecydowanej, diametralnej przemianie.

1 komentarz:

  1. Aha! Drugi rozdział jeszcze lepszy od pierwszego! Wspaniale piszesz, jestem zdumiona, i bardzo ciekawa, kimże jest ten cały Angus :) Nie ma na co czekać, lecę czytać dalej!
    Pozdrawiam,
    Enigma ♥

    OdpowiedzUsuń