czwartek, 22 maja 2014

Rozdział I 'Imię'

Rozdział I
‘Imię’
Gahla jest nieprzyjemnym światem. Jednoczesne bogactwo i różnorodność przeplatającego się dobra i zła, staje się uzależnieniem dla istot w nim trwających. Uzależnieniem od życia i obroną przed nadciągającą, definitywną śmiercią. Bo ostateczny sędzia się nie myli i zamierza zabrać nas wszystkich. W czym tkwi szkopuł? No cóż w tym wspomnianym życiu, które jeśli jest traktowane jako nawet chwilowy, krótkotrwały dar, niesie ze sobą mnóstwo szans.
Każdy poranek staje się wyzwaniem, a wieczór oczekiwaniem. Ale każda historia, którą należy opowiedzieć, potrzebuje bohatera. Ów bohater potrzebuje świata i kogoś kto w tej dolinie płynącego czasu, będzie z nim żył i dzielił jego troski.
Cóż naszym herosem, jeśli można tak powiedzieć, jest zwykły nic niewnoszący do stabilnego rozwoju społeczeństwa, młody kowal o imieniu Angus. Imię choć ładnie brzmiące, samą swą genezę znajduje w braku oczytania i chęci wysiłku jego umierających, już teraz rodziców. Choć może była to ręka przeznaczenia? Zapewne nigdy się tego nie dowiemy. Zachary i Bona są już prawie sześćdziesięciolatkami, stąpającymi powoli po swej małej, okrojonej przez miłościwie im panujących lordów, całej ziemi - uważanej często, z resztą słusznie, za samozwańców. Ich czas dobiegł końca, co nie spotyka się z aprobatą ich dzieci, za co nie możemy ich jakkolwiek winić.
W czasach kiedy Angus był jeszcze w zamyśle rodziców, chociaż już w brzuchu jego matki, do jego ojca dotarła pewna myśl. Tę myśl ubrał w słowa i rzekł krótko do małżonki, jak z resztą zwykle miał to w zwyczaju robić, czyli w pełnym  elokwencji, lakonicznym komunikatem.
- Chłopak będzie potrzebował imienia.
- Skąd wiesz, że będzie to chłopiec? - zaskoczona tak długą wymianą zdań Bona, zwróciła się ku swemu ponad czterdziestoletniemu wówczas mężowi.
- Trzy córki. To będzie chłop - dialog zaczyna się rozwijać - pomyślała Bona. Takiej okazji nie przegapię.
- Czy jakieś imiona przychodzą ci do głowy? – Zachary szybko zaprzeczył, kręcąc głową – Może mocne imię, jak Piotr, albo Tom - jej mąż prychnął z oburzeniem.
- Nie ty jesteś od imion, kobieto? - wyraźnie przeciążony tak długą konwersacją, Zachary oczekiwał wsparcia w sprawie tak wielkiej wagi.
- Tyś mężczyzna. Ja nazywałam nasze córy, pomyśl nad imieniem dla twego pierwszego syna, w końcu na coś się przydaj poza rolą i piciem w karczmach.
- Dobrze. - tak zakończyła się ta imponująco długa rozmowa, kiedy pan domu wstał i udał się na pole, dalej pracować, gdzie jego młodsza, czternastoletnia córka i dwie starsze siedemnastoletnie bliźniaczki, zajmowały się pracami, które pomagały rodzinie w przetrwaniu. Choć one oczywiście, marzyły o innym żywocie, z dala od ziemi i błota.
Nadszedł wieczór. Zachary udał się do miasta, oddalonego o dwie stajnie od jego domostwa. Wszedł do karczmy, gdzie stary Wirgor, karczmarz od siedmiu boleści, obsługiwał dziwnie wyglądających trzech, skrytych za kapturem, młodych mężczyzn. Dlaczego młodych, skoro ich lica były ukryte? Dłonie mężczyzny wiele mogą powiedzieć o nim, czasami więcej niż jego twarz. Może poza oczami - tak, zdecydowanie poza jego oczami.
Poszarpane przez cięcia zabójczych mieczy, bądź ostrych noży, hebanowe ręce, zaciskały się wokół kielicha wspaniałego, acz nietaniego miodu, który przyniósł im przed chwilą Wirgor. Żylaste dłonie, ciemna skóra i czarno-błękitne szaty, wskazywały na strażników, którzy zdecydowanie nie powinni zapuszczać się do tak zapyziałych wiosek, jakim była ich rzadko nazywana mieściną, skromna Pelia. Nazwa ich wioski, gdyż za taką uważał ją Zachary, wywodziła się od jego prapradziadka, który ponad półtora wieku temu, okrył ich rodzinne nazwisko chwałą, posyłając do piachu przeklęte, nocne stwory, nękające pobliskich im mieszkańców. Według przekazywanej historii, wysokie na trzy, człekopodobne stwory, siały śmierć i zniszczenie w czasach, gdzie straż jego ekscelencji była jedynie marzeniem głupców. Dzisiaj jest inaczej, choć zagrożenie ma podobno wrócić. Tak przynajmniej przekazał jego przodek wieść, którą wykrztusił ostatni z potworów: "Jest nas wielu i kiedyś ponownie nadejdzie mrok, a wraz z nim, my." Ach tak, ich nazwisko to oczywiście Peliary, co oznacza w zapomnianym przez prostych ludzi języku ich przodków - niosący światło.
Cokolwiek by to jednak znaczyło, dla obecnej głowy rodziny, nie miało najmniejszej wagi. Troski dnia codziennego i ciągłe narastające obowiązki, nie dawały chwili wytchnienia.
W ten dzień jednak, kiedy narodziny jego pierwszego syna nieuchronnie się zbliżały, postanowił porozmawiać o tym zadaniu z karczmarzem. Był on najmniej źle mu życzącym człowiekiem jakiego znał. Lepsze to niż armia krwiopijców
i darmozjadów, mieszkających całe mile od niego, choć kontakt z tym wieprzem nie był dla niego miły.
Zasiadł przy dębowym stole, machając na Wirgora ręką. Widząc jego wyraźny gest, a nie było to trudno go zauważyć, gdyż Zachary w wieku czterdziestu lat był przeto dwumetrowym olbrzymem, o barkach przeciskających się w drzwiach. Jego dłonie jak bochny chleba, zmęczone i starte od ciągłej pracy, mogły być flagą, którą informuje się sojuszników o swoich zamiarach. Gęste czarne włosy i szmaragdowe oczy, wraz z gęstym zarostem, tworzyły obraz człowieka dzikiego. Jakby się nad tym zastanowić, manierami niedaleko od nich odstawał.
Wirgor zauważył krótki gest i przepraszając swych trzech gości, zaczął iść w stronę zaplecza, po ulubiony, złoty miód pitny dla Zacharego. Zanim jednak się tam udał, jeden z mężczyzn, pochwycił jego szatę i przyciągnął do siebie, mrucząc mu coś do ucha. Starszy mężczyzna nerwicowo przytaknął i został łaskawie puszczony, sprawdzając stan swojej przed chwilą chwyconego ubrania. Zniknął za drzwiami bogato zaopatrzonej, głębokiej i świetnie zabezpieczonej, wiekowej spiżarni. Trzej mężczyźni zwrócili swe zakryte dobrymi, chyba bawełnianymi płótnami lica w jego stronę. Siedzący z tyłu, a na środku, niski ale barczysty mężczyzna, jako jedyny dalej pił ze swego kielicha. Oparł się o drewnianą ladę i powiedział coś cicho, czego Zachary nie miał możliwości usłyszeć. Dojrzał jednak ruch grubych, warg. Dwaj pozostali panowie, jeśli tak możemy ich nazwać, obrócili się szybko, wracając do mocnych kielichów, do połowy wypełnionych teraz drogim rumem.
Kiedy Wirgor wrócił z małą beczką młodego miodu w prawej i żelaznym kranem w lewej ręce, trzej podróżnicy wstali i mijając Zacharego, wyszli z karczmy. Beczka znalazła się przed Zacharym, a po chwili dołączył do niej wysoki, szklany kufel.
- Kim były te pędraki? - zwrócił się do zdenerwowanego karczmarza, który wyglądał teraz przez drzwi swojego przytułku. Było to świetne miejsce dla każdego odwiedzającego, chcącego zostawić trochę miedzi, srebra lub złota, w przybytku utopionych nadziei. Tonących oczywiście w dziesiątkach litrów win, wódek i słynnego na tutejszych ziemiach, nietaniego miodu.
- Trzej strażnicy ze stolicy w jakichś królewskich sprawach. Pieprzone chamy nawet nie zostawili miedziaka. "Misja królewska, misja królewska" powtarzali. Jakby król miał za mało złota przez ogołacanie uczciwych ludzi  - spojrzał teraz na Zacharego. - Takich jak ty Zachary.
- Rozumiem. Potrzebuję pomocy  -  przeszedł do sedna sprawy.
- W czym?
- Imię dla syna. Mam wybrać takowe, jakby moja kobieta tego nie mogła zrobić - prychnął z niezadowoleniem.
- Ech, kobiety co? Źle z nimi, ale z kim byśmy żyli jakby ich nie było? - zaśmiał się. - No cóż, to wybieraj. Przyszedłeś pewnie po jakąś księgę, albo spis imion co?
- Tak  - Zachary lubił ludzi, którzy rozumieli jego myślenie i zamiary - łatwiej się z takimi dogadać.
- Zaraz przyniosę - wyszedł znowu na zaplecze, schodząc teraz jednak na dół. Głównej sali karczmy doglądał teraz jego najstarszy syn, około dwudziestoletni, zarośnięty krzaczastą brodą, wysoki i tęgi jak jego ojciec, Tom Wirgor. Śmiał się teraz z parą uroczych kobiet, które konno przybyły tutaj z Mali, niedaleko od ich wioski zbudowanej na śmierci wielu ludzi, sporej mieściny, niosącej ze sobą złą famę. Ale kto by ich tam oceniał. Byli złodziejami i skrytobójcami, ale z takimi lepiej trzymać się w ryzach, na bezpiecznej odległości pozytywnych, niezachwianych stosunków, oczywiście.
Stary Wirgor wrócił, niosąc ze sobą butelkę jasnego rumu, leżącą na wierzchu grubej księgi, zwanej "imiennikiem". Postawił potrzebny Zacharemu przedmiot obok porządnie wykonanej beczki i przysiadł się z drugiej strony.
- Imię musi być mocne - zaczął.
- Tak - Zachary otworzył księgę i zaczął czytać opisy imion dla chłopców, które znajdowały się pod każdym z nich.
"Grom - brat pioruna. Doskonałe imię dla każdego chłopca, który w przyszłości ma szybko wspiąć się po drabinie wojskowości."
"Tybur - imię dla kupca, bądź nauczyciela. Daje chłopcu siłę dla niesienia melodii tym, którzy zostali słuchem obdarzeni przez Bogów."
"Egidiusz -  imię dla urzędnika, przyniesie mu uporządkowanie w życiu."
"Ludan - imię dla mężczyzny mającego rządzić innymi ludźmi według swej woli"
- Mam już dość  - Zachary zamknął księgę szybkim ruchem.
- Dopiero co przeczytałeś kilka imion - zauważył karczmarz.
- Tak i to za wiele. Przyszedłem tu odpocząć, a nie zajmować się takimi pierdołami.
- Jest wieczór. Masz beczkę miodu, a ja mam rum  - wskazał na butelkę, którą przyniósł ze sobą. - To wystarczy żeby znaleźć imię dla syna.
Zachary posłuchał Wirgora i odsunął księgę.
- Masz rację. Jeśli ma to być imię, które będzie dla niego dobre, nie ma co czytać wypocin jakichś starych pomyleńców. Napijmy się.
Dalszego rozwoju wypadków chyba możemy się spodziewać, prawda? Dwaj mężczyźni siedzieli do rana, pijąc nie tylko miód, ale i kolejne butelki dobrej jakości rumu, kilka świetnie uwarzonych piw, oraz schowaną z tyłu zaplecza wódkę.
Nadszedł ranek. Zachary obudził się z bólem głowy i światłowstrętem. Stary Wirgor wciąż leżał, bełkocząc do wyimaginowanych kobiet, które swymi niezgrabnymi ruchami, próbował przez sen macać. Zachary sprzedał mu mocnego kopniaka i chwycił za pobliski kufel. Wypił jego zawartość. Okropne. Zimna herbata, do tego gorzka jak diabli.
- Co...co jest? - wydukał Wirgor, patrząc się wokół półprzytomnym wzrokiem.
- Zapiliśmy, a co się mogło stać? - skwitował Zachary. Spojrzał się na trzy butelki rumu, lezącego obok Wirgora. Podniósł jedną z nich. usiadł przy stole i przyglądał się wyrzeźbionym w dobrym szkle czterem słowom - "Rum gryjski. Wielebny Angus." - Wirgor, stary capie, mam imię dla chłopaka. Idę do domu.
Wirgor ledwo mamrocząc, kiwał głową, widocznie starając się w jakiś sposób pożegnać ze swoim gościem.
Zachary wracając do domu, spostrzegł w oddali od niego rozstawione dwa szerokie, brunatne namioty. Kilka metrów od najmniejszej pałatki, stała zakapturzona sylwetka, zwrócona twarzą do lasu, przy którym obozowali. Prawdopodobnie szczał - pomyślał Zachary. Zatrzymał się na chwilę i ujrzał jak z większego namiotu wychodzi niski mężczyzna, ubrany w lekką szatę i wiszący u jego boku jednoręczny miecz. Zauważył gospodarza i przyjacielsko do niego pomachał. Zachary zwrócił się do swojego domu wchodząc do środka. Zanim jednak do niego wszedł, zdążył zobaczyć, iż trzej mężczyźni już zmierzali do jego domostwa. Jeden z nich, niósł jarzącą się pochodnię, drugi natomiast, ciągnął za sobą silnego wierzchowca. Dowódca siedział dumnie wyprostowany na karowym rumaku, coś w reku trzymając, lecz nie było to w zasięgu wzroku Zacharego.


1 komentarz:

  1. Trafiłam tutaj przez niejaką Clover, która poleciła ten blog. Weszłam tu sceptycznie nastawiona, ale TO przekroczyło moje wszelkie wyobrażenia. Pierwsza reakcja: szczęka wylądowała z hukiem o podłogę; po prostu wielkie WOW. Rozdział, mimo że dopiero pierwszy, boski. Masz ogromny talent, na pewno zostaniesz w przyszłości znanym pisarzem! Idę z niecierpliwością czytać dalej!
    Pozdrawiam,
    Enigma ♥

    OdpowiedzUsuń