piątek, 6 marca 2015

Rozdział IX 'Uczony'

Rozdział IX
'Uczony'
Każda legenda zaczyna się od bohatera, który swoim życiem ma za zadanie udowodnić jakąś ponadczasową prawdę. Jego misją staje się urzeczywistnienie, wyolbrzymienie bądź destrukcja i całkowite zanegowanie cnoty lub konkretnej wartości. Rzadko jednak, choć to się przecież zdarza, ukazuje nam się człowiek, którego życie podlega jednemu celowi: usprawiedliwić ludzkie wybory, które otrzymują etykietę potworności, bestialstwa, czy nieludzkiego, dzikiego postępowania. Jeśli nie rozumiemy czyichś zachowań, próbujemy je przeistoczyć za pomocą całej machinacji językowej, mającej uzurpować sobie prawo do zbudowania barwnego, utopijnego wytłumaczenia dlaczego ten ktoś zabił, zbezcześcił, czy poniżył osobistą godność innej istoty. W świecie, w którym śledzimy ostatnie wydarzenia naszej dwójki, nazwijmy to delikatnie "dobranych kompanów", znajdziemy całe setki istot, których okrucieństwo dotyka wymiaru wydawałoby się niedostępnego dla uczynków zwykłego-śmiertelnego człowieka. A jednak, skala występków i twórczość w tym zakresie, przerasta niekiedy najbogatsze dzieła artystyczne współczesnych geniuszy, którzy będąc nadwrażliwymi, nie potrafili ujarzmić nieludzkich potworności i przedstawić je w wystarczającym stopniu w formie jakiegokolwiek artyzmu. Zawsze pozostaje lekki niedosyt. Wróćmy jednak do dwójki naszych bohaterów.
Angus nigdy wcześniej nie doświadczył spotkania z jakimkolwiek bogiem. Sama idea potężnych, nieśmiertelnych bytów, wiszących gdzieś w niebiosach, wydawała mu się raczej irracjonalna, aniżeli wspaniała i wszechpotężna - a po ostatnich przejściach, jego wrażliwość na obecność boskiej istoty, wyraźnie się zmieniła. Najpierw boska moc wypełniała jego istotę, wypalając coś czego nie był w stanie dotknąć ni ciałem, ni rozumem. Potem rozdroże na którym stanął, ukazało mu błyśnięcie tworzonej przyszłości, z której nikt nie byłby zadowolony - oprócz może samych dewastatorów.
Teraz szedł bez słowa na północ, mając przy boku przypięty mocno boski oręż, a za nim, również milcząc i wydawałoby się swawolnie poruszała się filigranowa w swej budowie małpka, skrywająca tajemnicę magicznego potencjału ukrytego pod płaszczem iluzji. Alternatywą mogła być przekierowana, bądź co bądź olbrzymia energia życiowa do innej, skromniejszej formy - małego ssaka, zajadającego się krakersami, owocami i warzywami. Wyszli z okręgu miasta i bez żadnego przygotowania na trakt, jak chociażby ekwipunek, zapasy, czy w końcu wierzchowce,  kierowali się ku niepewnej i nie do końca zrozumiałej części bezkrólewia, zwanego obecnie Clader, czyli terenu w głównej mierze zamieszkałego przez ludzi. Później przed nimi znajdowały się nieskończone w oczach podróżnika zalesione tereny potężnej Sędziwej Puszczy. Kolejne etapy podróży to znowu ludzkie ziemie, przeprawa przez największą rzekę północy i południa, oraz wejście na wyniszczającą życie, gorącą i wydawałoby się niekończącą się pustynię. Ale skąd Angus wiedział że to tam ma się udać? Przecież jedyne co spostrzegł to gigantyczna, można rzec monumentalna arena walk, na której płyną niekończące się strumienie brutalnie wywalczonej krwi. Jest to kwestia śladu, który zostawiła w nim "boska" wizyta. Kiedy aspekt bóstwa, którego nawet nie znał z imienia czy aury wskazał mu to miejsce, równolegle do jego pamięci napłynął szereg wspomnień należących do kogoś innego, zawierających obrazy, dźwięki stojące na drodze pomiędzy jego aktualnym miejscem przebywania, a dalekim celem stojącym gdzieś na horyzoncie, a nawet dalej, niż jego, czy jakiekolwiek oczy mogłyby sięgnąć.
Kiedy Fasema oddalała się coraz bardziej za plecami naszych bohaterów, bedąc jednocześnie miejscem w którym doszło do niezwykłego, choć w żadnych kronikach niespisanego zdarzenia, nazywanego przez uczonych w piśmie kapłanów przejęciem, a które według teorii powinno wypalić to czym każdy śmiertelnik może się poszczyć, czyli jego jedyna nieśmiertelna cząstka - jego duszę - Kaleb zastanawiał się, dlaczego od dobrych kilku godzin marszu ich rozmowa była szeregiem niskich, niesłyszalnych tonów nazywanych popularnie ciszą, kiedy wcześniej chłopak pytał niemal o wszystko. Patrząc na jego plecy odrobinę zwolnił, gdyż do tej pory prawie całą drogę truchtał. Moment - pomyślał. - Czy to możliwe?
- Angusie.
- Tak? - odezwał się szeptem i przekręcił lekko głowę w stronę nadążającą za nim kapucynką, nie ukazując mu jednak swego lica.
- Stałeś się świadkiem?
- Świadkiem czego? - nie zrozumiał.
- Przeszłości swego przodka. Obserwatorem tego czego on dokonał w swym pobłogosławionym żywocie.
- Nie wiem, ale widzę obrazy nieznanych mi miejsc, słyszę obce dźwięki napływające niezrozumiałymi falami, a których nie miałem okazji doświadczyć i czuję zapachy, których nie mogę zrozumieć - zatrzymał się i obrócił do Kaleba. Oczom czarownika ukazała się twarz, która niepodobna była do tej której się chociażby spodziewał. Cała była nieludzko pomarszczona, jakby pod skórą były wydrążone grubości kciuka wąwozy, które na powierzchni zostawiają kaprawe wzory, mogące odstraszyć nawet najbardziej tolerancyjne ladacznice w nadmorskich zamtuzach. Jego oczy wypełnione były czerwonymi i lekko sinymi żyłkami, a usta straciły na swej naturalnej barwie, nabierając jednocześnie zepsutego odcieniu czerni i zieleni. Gdzieś daleko między drzewami słyszalny był ruch, na który jednak nie zwracali uwagi.
Przed Kalebem stała maska, której w życiu by nie poznał, gdyby tego człowieka ktoś mu przyprowadził pod nogi.
- Jak się czujesz? - zapytał zdeformowanego Angusa, który chyba nie miał świadomości swego wyglądu.
- Jakby moja głowa stała się teatrem cudzego życia, a moje ciało prostymi rekwizytami, manipulowanymi przez nieznanych mi aktorów.
- Ciekawie to ująłeś. Skąd znasz to określenie?
- Nie wiem. Przepuszczalność mojego umysłu zdaje się przyjmować wszystko to co stało na drodze mojego przodka. Chyba masz rację - Angus niespodziewanie opadł na kolana. Z zamkniętymi oczami starał się łapać powietrze. Kaleb spostrzegł, iż na jego szyi, idąc niczym potok zniszczenia, trucizny od jego oczu, rozpływa się pod skórą kolejna gałąź wyniszczającej energii, zostawiającej za sobą ślad zepsucia. Młody kowal przewrócił się na bok, uderzając barkiem o utwardzony grunt.
Znajdowali się teraz na odnodze traktu z Fasemy do Klezso, niezbyt dobrze osławionego miasta żeglarzy, awanturników, świata podziemnego oraz kilkunastu ukrytych organizacji złodziei, o których wszyscy wiedzieli, lecz nikt nie raczył dyskutować. Wokół nich znajdowały się wysokie brzozy, które jednak nie raczyły swym zbyt gęstym zalesieniem. Widać było, iż tutaj, na drodze do miasta z użytecznym portem, dziesiątki karawan miesięcznie wydeptywało tutejsze tereny.
Kaleb spoglądał na nieprzytomnego "wybawcę" świata ludzi i cicho westchnął. Choć droga była od kilku godzin pusta, a jedynym przechodniem była mała, trzyosobowa rodzina idąca w drugą stronę na początku ich marszu, to  niepotrzebne narażenie przedmiotu, jaki dzierżył Angus byłoby nierozsądne. Co prawda nikt by nie ważył się go tknąć, a nawet jeśli to z wiadomym dlań skutkiem, to nigdy nie wiadomo. Tamten przywódca czarnego oddziału skądś wiedział, a może wyczuł przebudzenie się oręża pogromcy demonów. Jeśli on mógł go wytropić, prędzej czy później zrobią to też inni. 
- Nie możemy na to pozwolić - powiedział do siebie. 
Zbliżył się do powalonego Angusa i nałożył na jego czoło swe malutkie, włochate dłonie, sięgając w głąb jego umysłu, by wydobyć stamtąd przyczynę dziwacznego stanu nieświadomości. Przymknął powieki i jakby w odwecie ujrzał burgundowe, jaśniejące mocne światło, z resztą po chwili całkowicie go oślepiające. Choć Kaleb nie był młodym jegomościem, to w całym swym stosunkowo młodym życiu, nigdy nie miał styczności z tego typu wizją, podczas "próby odkrycia", czyli działania mającego na celu  odsłonięcie przyczyn leżących u podłoża zagadkowych stanów, których medycy nie potrafili w żaden sposób ustalić. Dzięki tej umiejętności, w dalekiej przeszłości kilkakrotnie uratował życie wysoko postawionych w hierarchii możnowładców z potężnych miast Voimy i Liri. Jego czyny nie spotkały się z obojętnością, a raczej były zarzewiem sprawnej kariery młodego człowieka, który jak się okazało, skrzętnie potrafił to wykorzystać. Teraz jednak jego działanie okazało się bezowocne. Przy każdej wizji, widział twarz, sylwetkę, bądź symbol istoty, osoby czy bóstwa deprawującego w określonym celu "badanego". W tym przypadku było inaczej. Z ciemności powstał jaskrawy, a potem nie do zniesienia rażący snop szkarłatnego światła. Co miało to oznaczać? Kto potrafi ukrywać swoją postać przed oczami kogoś takiego jak Kaleb? Pomimo swej skromności, trzeba jednak przyznać, że swego czasu, był jednym z najwybitniejszych przedstawicieli swej profesji. Teraz jednak nie przyniosło mu to niczego.
Wrócił. Uniósł swe powieki i zobaczył, iż cała szyja miała identyczną strukturę, co wcześniej policzki, czoło i nos Angusa. To nie wróży niczego dobrego - pomyślał. Spojrzał najpierw na wschód, by obrócić się dookoła zwróciwszy się ku zachodowi. Miał świadomość miejsca, które choć zdecydowanie będzie zboczeniem z ich drogi, którą jak się wydaje wyznaczył pod wpływem boskiego impulsu Angus, to jednak może stać się miejscem uleczenia jego niespodziewanie fatalnego stanu. Tylko jak go przenieść? Obejrzawszy swoje niezbyt muskularne kończyny i wykluczając absurdalną próbę niesienia około osiemdziesięcio-kilogramowego ciała, Kaleb miał ciężki orzech do zgryzienia. Szukanie pomocy nie wchodzi w rachubę. Niestety daleku mu do unikalnych przedstawicieli włodarzy wolą, więc taki transport, choć docelowo idealny, był nieosiągalny. Pozostało owładnięcie, które jak było mu wiadomo, wiązało się z ogromnym ryzykiem.
Owładnięcie działało podobnie jak na zasadzie demonicznego, czy uświęconego opętania, lub jak to woli boskiego przejęcia. Każdy kto podejmował się takiej próby, na istocie która była już wcześniej poddana takowej próbie, ma ogromną szansę na to, iż stanie w płomieniach. Nie dosłownie oczywiście, lecz struktura jego duszy, może w zastraszający sposób się rozwarstwić, by docelowo znaleźć się w pustce, z której według podań, nie ma wyjścia.
Kaleb rozważał użycie tego zabiegu, gdyż zdawał sobie sprawę z wagi młodzieńca, którego zaakceptował święty artefakt, należący do jakby się wydawało więcej niż jednego bóstwa - to uwierzcie mi, nie zdarzało się, przynajmniej nie przez ostatnie kilkaset lat, kiedy kroniki są prowadzone wyjątkowo skrupulatnie.
Jeśli zdecyduje się użyć owładnięcia, bądź jak to woli astralnego wykluczenia, jego duchowa jaźń, zajmie miejsce tej należącej do prawowitego właściciela danego ciała, wypychając duszę nie wiadomo gdzie. Zakładając, iż ingerencja bóstwa, kimkolwiek ono było, pochodziło ze świata duchowego, a ów zaklęcie było typowo magicznym ubezwłasnowolnieniem ducha, istnieje mała szansa, iż się to powiedzie. Jednego Kaleb mógł być pewien - wyprawy na manowce pamięci Inaurisa i jego poprzedników a prawdopodobnie wyznawców bóstwa wojny i konfliktów, były wysiłkiem, który umysł Angusa nie wytrzyma, a ciało przeistoczy się w kilka gramów pyłu.
Miotany dylematem, który to nie on powinien rozwiązywać, dotknął rozgrzanego do granic możliwości czoła Angusa. Jego oczy pod zamkniętymi powiekami, zdawały się rzucać we wszystkie strony. Włosy momentalnie zmatowiały i odsłoniły większość skóry na jego łysiejącej głowie.
Kaleb wiedział jak wygląda owładnięcie. Jakie wykonać gesty poparte odpowiednią inkantacją. Wiedział także, iż podczas przejścia straci on świadomość na pewien krótki okres czasu. Ich ciała będą bezwładne, a oni narażeni. Zastanowił się. Mając to na uwadze, odszedł na metr od nieprzytomnego ciała młodego kowala i wyciągnął przed siebie zarośniętą rękę układając w odpowiednim kształcie dłoń, która miała być symbolem gestu, który przed wiekami jeden z pierwszych iluzjonistów ustanowił jako gest tworzenia. Trzy palce - wskazujący, serdeczny i środkowy były ze sobą połączone i uniesione do góry, najmniejszy z palców wyprostowany kreślił miejsce od którego zacznie pojawiać się osłona iluzji, natomiast kciuk w momencie skończenia inkantacji miał dotknąć wskazującego palca. Zaczął wypowiadać formułę nauczoną przed dekadami u swego srogiego, wyjątkowo uzurpującego sobie prawo do bicia swych podopiecznych podstarzałego nauczyciela. Kończąc magiczny poemat, wyrecytowany w sposób perfekcyjny a była to zawsze najmocniejsza strona Kaleba, czyli jego "warsztat" magiczny - obszedł po okręgu leżącego i dławiącego się teraz własną krwią, która prawdopodobnie zaczynała wypełniać mu płuca, Kaleb zakończył swe dzieło. Wokół nich, w kształcie nazwijmy to połówki jabłka, otoczyła ich iluzoryczna aura, która ukryła ich przed jakimikolwiek oczami. Choć był to jedynie obraz, który z łatwością można by przejść, to musiał wystarczyć na te kilka chwil, których półmag potrzebował by owładnąć ciało jednego z wybrańców i ocalić go od niechybnej śmierci. Nie tracąc czasu stanął nad zniekształconą twarzą Angusa i nałożył na jego zamknięte powieki ręce. Dlaczego oczy? Gdyż według wierzeń, z których wywodzi się ten rytuał, są one jedynym pomostem ze świata zewnętrznego do świata dusz, czyli popularnie tzw. zaświatów. Ze środka rozglądając się i spoglądając przez stworzoną iluzję na jej fakturę, można ją przyrównać do pofałdowanej powierzchni wody, która bezszelestnie skrywała sekrety, które miały pozostać w ukryciu.
Kaleb zaczął wymawiać trudną sekwencję uświęcających zdań, wypowiadanych w zapomnianej, wyniosłej i można rzec szeleszczącej mowie Hamirów - dawnych nauczycieli kunsztu magicznego. Każde słowo było warte ich życia, a inkantujący zaklęcie, miał tego pełną świadomość. Długo to trwało, a ciało Angusa wcześniej drgające i wijące się w agonii, niespodziewanie uspokoiło swe wybryki. Ostatnie słowa, budujące uświęcenie obydwu dusz i mające na celu zapewnienie im powrót do swych "naczyń", były już przyjemną alternatywą, dla dziesiątek zdań, wypowiadanych na cześć pierwszego kreatora i źródła magii, bóstwa Ferlősa.

Kiedy słowa zaczynały zamykać całość, a zaklęcie budowało więź między nimi dwoma, Kaleb w odpowiedzi na ledwo zauważalny ruch, gdzieś w oddali za iluzoryczną zasłoną, zobaczył sylwetki sześciu, może siedmiu czarnych istot, które kierowały się w ich stronę. Było jednak za późno - zaklęcie zaczęło działać...


niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział VIII "Posłannictwo"

Rozdizał VIII
'Posłannictwo'

Angus padł na plecy po chwili wytchnienia, kiedy łapczywie starał się pochwycić choć odrobinę splugawionego śmiercią powietrza. Przemiana w tego kogoś, lub to coś, czym się przed momentem stał, była niebywale wyczerpująca. Dopiero po kilkunastu oddechach poczuł, jak wszystkie jego mięśnie są zmęczone, odmawiając posłuszeństwa, a jego żyły płoną ogniem prawdziwej żywej magii. Kaleb zajadając się swym sucharem, patrzył na niego spode łba. Kiedy oddech jego kompana był ciągle niespokojny, on wskoczył na drzewo przy którym teraz odpoczywali i rozejrzał się dookoła. Wielkie cielska czterorękiego, magmowego giganta, oraz jego skalnego kuzyna, rozłożyście i z gracją rozkładały się nieopodal. Punkty w których jeszcze przed chwilą dwie bandy pokracznych orków uciekały przed półboskim jestestwem, były teraz jedynie wypalonymi do cna miejscami ich wiecznego spoczynku - jeśli można go takowym w ogóle nazwać. Wszędzie tam gdzie jego magia przeistoczyła swoiste wyobrażenia w faktyczne, realne i okropne dokonania, widniały lekko zarysowane symbole, niczym wygrawerowane w ziemi znaki, naznaczające miejsce, w którym została użyta tak wielka i najwyraźniej boskiego pochodzenia moc. Aby uznać to jedynie za magię, mogłoby być lekkim niedocenieniem potęgi jaka została sprowadzona na ten padół łez, a drżące serce Angusa, ledwo wytrzymało potok energii przezeń przepływający. Kaleb kończąc swój posiłek zbliżył się do na wpół przytomnego kompana.
- Widzisz mnie? - zapytał.
- Tak - nie rozumiejąc odpowiedział Angus, po czym ujrzał pełne zdziwienia osłupienie na twarzy kapucynki i krótkotrwałą, acz zauważalną ulgę. - Moment. To mogłem oślepnąć?!
- Nie przesadzaj. Najwyżej na kilka lat - bezskutecznie uspokajał Kaleb, rozglądając się wokół.
Angus machnął ociężałą ręką z zamiarem dosięgnięcia towarzysza, lecz jego dłoń opadła mu bezwiednie na brzuch. Z wysiłkiem podniósł głowę. U jego stóp spoczywał teraz wspaniały oręż, lekko jeszcze jaśniejąc perłowym światłem. Wspomnienie siły drzemiącej w tak niepokornym i potężnym przedmiocie, wypełniającym jego całe wnętrze światłem, wydawało się teraz jedynie złudzeniem, krótkim snem, który pozostawia nam niedosyt i chęć sięgnięcia po kolejne doznania, jak każde doświadczenie stanów dla nas nowych, a wprawiających nas w osłupienie zakraplane ciekawością.
Po chwili ciężkiego oddychania i stopniowego uspakajania rozedrganego ciała, świadomie rozejrzał się dookoła. Wszystkie napotkane istoty zniknęły, a jego dłoń aż do łokcia była znacząco poparzona. Żyły niczym błyskawice, poturbowane świetlistą energią płynącą z miecza, krzyczały o odrobinę snu i możliwość regeneracji. Jego dusza jednak, łaknęła ponownego wejścia w ten "stan". Mógłby teraz sięgnąć po każde, nawet dnia wcześniejszego, marzenie i za pomocą srebrnej dłoni pochwycić je!
Mocne uderzenie w potylicę zdekoncentrowało go na chwilę.
- Nie idź tak daleko baranie. Przed tobą jeszcze dziesiątki ścieżek, które może, i to mówię z naciskiem na może, zrobią cię godnego używać tej broni.
- Wiem chyba lepiej czy jestem godny, tak?
- Godny czego? Potęgi? Białego Spojrzenia? Krwawego Bluźnierstwa? Czegokolwiek, młoda bestio, co z góry nie zabije wszystkich, wliczając w to mnie?
Angus przymrużył oczy, nie miał pojęcia o czym mówił teraz Kaleb.
- Miałem otrzymać wszelką wiedzę mojego przodka. Tak rzekłeś.
- Owszem. Otrzymasz ją pełną, kiedy sytuacja będzie tego wymagać, a ty nie będziesz zwierzem
z niebiańskim rynsztunkiem i brakiem jakiejkolwiek ogłady, by wysłuchać mojej rady.
- Ale... - starał się przerwać mu Angus, jednak jego gardło ugrzęzło w skurczu, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczył. Pomimo fatalnego zmęczenia zaczął łapać się za krtań, by pochwycić odrobinę powietrza.
- Zamilcz! - głos Kaleba zabrzmiał niczym grom odbijający się gdzieś daleko między górami. Angus zaczął robić się czerwony na twarzy, a jego oczy stały się szkliste i błyskawicznie mrugające niczym narażone na okropny, pustynny wiatr. - Teraz posłuchaj mnie. To co zaszło, było szczęśliwym zbiegiem okoliczności - machnął ręką jak od niechcenia ręką, a niewidzialny, stalowy chwyt puścił Angusa. Powietrze potoczyło się, niczym wicher przez jego płuca. - W takich przypadkach jak ten, jeśli spotkamy na drodze coś, co w, hmm, nazwijmy to "intuicji" miecza wygląda jako zbyt potężne dla ciebie, wówczas rdzeń broni, czyli esencja boskości zrobi wszystko aby obronić swojego chociażby tymczasowego właściciela.
Kaszląc co chwilę, Angus wykrztusił z siebie pytanie:
- Jak to tymczasowego?
- Mówiłem ci już, iż na świecie jest kilkoro podobnych tobie osób, które z lepszym lub gorszym skutkiem mogą dzierżyć ten cud, wykonany z pewnością przez jakiegoś świętego kowala - Kaleb zamyślił się przez chwilę, a Angus poczuł iż jego ciało z powrotem będzie słuchać wydawanych mu poleceń. Wstał. Nie wiedzieć czemu rozmasował sobie nadgarstki.
- Ale to ja walczyłem. Ja zabiłem to całe ścierwo.
- Ha! A to dobre. Z pewnością miecz dał ci świadomość tego co się stało, lecz przekaz pochodził, hmm, nazwijmy to z góry - wskazał malutkim kciukiem niebo. - Czujesz ból w mięśniach? Spójrz na ślady na nadgarstkach, dłoniach, stopach i gdziekolwiek na swoim ciel - Angus obejrzał swoje ciało. W każdym wspomnianym miejscu, widniały szerokie, dwukrotnie większe od ludzkich odciski dłoni, które niczym pył na skrzydłach motyla, ukazały smutną prawdę całkowitej dominacji, której się poddał, nie mając nawet o tym świadomości. - Pamiętaj droga bestio, gdyż tak do ciebie będę mówić, to dzierżenia takiej broni potrzebne są cnoty takie jak męstwo, wiara w wyższe siły i płomień sprawiedliwości niesiony w sercu, potrzebna jest także odpowiednia uległość, ludzka "słabość", zwana najczęściej lękiem, którą określony bóg, może wypełnić swym błogosławieństwem.
- Zatem jestem jedynie narzędziem? Takim jakie sam wykonywałem jeszcze kilka dni temu?
- Jesteś znacznie czymś więcej, droga bestio. Stałeś się zamysłem, naczyniem które poniesie ze sobą zarzewie sprawiedliwości i strąci z piedestału władzy tych, którzy na nią nie zasługują.
- Czyli kogo?
- Nie bądź zbyt niecierpliwy. Wszystko przyjdzie w odpowiednim czasie.
- Zatem nic nie mogę zrobić, tak?
- Możesz wszystko, lecz każde twoje działanie, w tej chwili obarczone jest konkretną konsekwencją, której zawiłości, nawet ja nie zrozumiem - westchnęła sobie mała kapucynka, sięgając za swoje "tymczasowe ubranko" i dotykając jakiegoś przedmiotu. Ruch ten wydawał się umknąć uwadze Angusa, który trawił teraz wieść o boskich kajdanach, które sam pozwolił sobie założyć.
- Nie - rzekł cicho. Chwiejnie wstał i ruszył przed siebie na południe.
- Nie robił bym tego gdybym był tobą - powiedziała kapucynka i odsunęła się do tyłu. Miecz leżał teraz za plecami swego właściciela, jakby nigdy nic. Oczywiście dla zwykłego, niemagicznego laika. Dla kogokolwiek kto posiadał jakąś nić z wymiarem energii magicznej lub duchowej, wyczuwalne było narastające gromadzenie się czegoś wyjątkowo niebezpiecznego, co swój upust znajdzie w przypomnieniu kto tu jest prawdziwie "panem".
Angus mimo wyczerpania szedł jednym tempem. Każdy krok stawał się coraz cięższy, aż w końcu po kilkunastu metrach stanął chwiejąc się to do przodu to do tyłu. Najpierw usłyszał trzask, bądź pstryknięcie, które zdawało się dochodzić zza jego pleców. Obrócił w tym kierunku twarz. Pierwsze co zobaczył to burgundowo-czarny kształt gigantycznego mężczyzny-wojownika. Wszystko było rozmazane, a Angus próbował dojrzeć jego lico, albo chociażby jakikolwiek znany mu kontur. Sylwetka jednak drgała, niczym pieszczona wyładowaniami błyskawic i uginała się to w lewo to w prawo. Odczuwalne było jednak spojrzenie tej istoty, która skupiała się zdecydowanie na kaprawych oczach Angusa, tworząc nieokreśloną aurę. Pierwsze co poczuł to potężne uderzenie gorąca, zdumiewająco chaotyczne zawroty głowy a potem był już tylko ból. Nieposkromione cierpienie wypełniające każdy skrawek jego ciała, każdą ukrytą przestrzeń jego umysłu - wydawało mu się, iż nic dobrego go w życiu nie spotkało. Wszystko stało za kurtyną zapomnienia, które zostało spowodowane doznaniem tego stanu, a nie czymkolwiek naturalnym. Dziwaczne, niewidzialne bicze igieł uderzały go w kręgosłup, wszystkie kości, każdy nerw to zaczynał, to kończył doświadczać fali tego nieopisanego dramatu. Potem kiedy próbował otworzyć zaciśnięte oczy, ujrzał sylwetkę dokładniej - jakby cierpienie było zwierciadłem rzeczywistości w której ta istota przebywała.
Angus zobaczył tereny na których obecnie przebywali, to konkretne rozdroże spowite w ogniu, cieniu i czymś jeszcze, czego nie był w stanie opisać. Kiedy patrzył wokół, widział odległe budowle, a raczej ruiny niegdyś wspaniałych cudów architektury, z którą nigdy nie miał okazji się spotkać. Widział gigantyczne mury, okryte piachem bezkresu pustyni, stojące przed górą i rozpościerające się na wydawałoby się nieskończoną skalę. Po lewej stronie zobaczył potężny, wysoki niemal do chmur zamek, którego najwyższa wieża dotykała nieboskłonu, lecz cała konstrukcja była jedynie cieniem swej cudownej glorii, skrywanej gdzieś przed wiekami.
Obróciwszy się, ujrzał natomiast dziwnej konstrukcji, setki małych budynków, układające się w zurbanizowaną całość oraz gdzie nurt rzeki zahacza o granice tego terenu. Widział, iż te budynki były nadszarpnięte zębem czasu, aniżeli zniszczone jak pozostałe. Widać bowiem było upadające, więdnące jeszcze rośliny, oraz niewyraźne pagórki, skryte gdzieś za wszystkimi tymi budowlami. Na jednym z nich, kiedy skupił się dostatecznie dobrze, dojrzał najpierw niewyraźne kontury czegoś podłużnego, by po chwili zdać sobie sprawę iż ma przed sobą kilkadziesiąt kończyn, a potem kiedy uzmysłowił sobie tę prawdę, zauważył setki jeśli nie tysiące ciał leżących i tworzących spójny pomnik, poświęcony najpewniej bogowi Śmierci, bądź Wojny - tylko oni cieszyliby się z takiej ofiary.
W końcu na prawo od siebie, w oddali zmaterializował się eliptyczny budynek, którego forma przypominała miejsca o których opowiadał mu niegdyś jego wuj - stary wojskowy, służący w szeregach jego królewskiej mości. Opowiadał mu o gigantycznych arenach, polach bitewnych, na których spotykali się najlepsi z najlepszych. Ci którzy wybierali się w drogę by zdobyć chwałę, uczyli się walki o przetrwanie w tych właśnie miejscach. Kiedy przestał wspominać, skatowana twarz wuja, która od czasu do czasu potrafiła się o dziwo uśmiechać, zniknęła a on wrócił i starał się dostrzec w scenie która była mu pokazywana jak najwięcej szczegółów. Nad gigantyczną konstrukcją wisiała monstrualna, czarna niczym smoła mgła, bądź dym, który rozszerzał się wokół, zagarniając ostatnia cząstkę światła. Angus poczuł gorący oddech na swoich plecach, a kiedy uniósł głowę, zobaczył, iż wielka istota wyciąga coś na pozór ręki w stronę tegoż pola. Wówczas usłyszał wysoki do granic słyszalności dźwięk, który jak za pomocą jednego słowa, sprawiła, iż wszystko to zniknęło.
Nasz bohater stał teraz z głową skierowaną na północ, przyglądając się coraz bardziej brunatnemu niebu.
- Masz rację Kalebie. Ruszamy na północ - powiedział beznamiętnym głosem.
- Co zobaczyłeś?
- Boga mój bracie. Widziałem na własne oczy boga.

niedziela, 8 lutego 2015

Kontynuujemy...

Nieśmiertelność stanęła na progu zuchwalców i mędrca.

Już w tym miesiącu wracamy do przygód Angusa i Kaleba.

Pozdrawiam,
Zuris.