niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział VIII "Posłannictwo"

Rozdizał VIII
'Posłannictwo'

Angus padł na plecy po chwili wytchnienia, kiedy łapczywie starał się pochwycić choć odrobinę splugawionego śmiercią powietrza. Przemiana w tego kogoś, lub to coś, czym się przed momentem stał, była niebywale wyczerpująca. Dopiero po kilkunastu oddechach poczuł, jak wszystkie jego mięśnie są zmęczone, odmawiając posłuszeństwa, a jego żyły płoną ogniem prawdziwej żywej magii. Kaleb zajadając się swym sucharem, patrzył na niego spode łba. Kiedy oddech jego kompana był ciągle niespokojny, on wskoczył na drzewo przy którym teraz odpoczywali i rozejrzał się dookoła. Wielkie cielska czterorękiego, magmowego giganta, oraz jego skalnego kuzyna, rozłożyście i z gracją rozkładały się nieopodal. Punkty w których jeszcze przed chwilą dwie bandy pokracznych orków uciekały przed półboskim jestestwem, były teraz jedynie wypalonymi do cna miejscami ich wiecznego spoczynku - jeśli można go takowym w ogóle nazwać. Wszędzie tam gdzie jego magia przeistoczyła swoiste wyobrażenia w faktyczne, realne i okropne dokonania, widniały lekko zarysowane symbole, niczym wygrawerowane w ziemi znaki, naznaczające miejsce, w którym została użyta tak wielka i najwyraźniej boskiego pochodzenia moc. Aby uznać to jedynie za magię, mogłoby być lekkim niedocenieniem potęgi jaka została sprowadzona na ten padół łez, a drżące serce Angusa, ledwo wytrzymało potok energii przezeń przepływający. Kaleb kończąc swój posiłek zbliżył się do na wpół przytomnego kompana.
- Widzisz mnie? - zapytał.
- Tak - nie rozumiejąc odpowiedział Angus, po czym ujrzał pełne zdziwienia osłupienie na twarzy kapucynki i krótkotrwałą, acz zauważalną ulgę. - Moment. To mogłem oślepnąć?!
- Nie przesadzaj. Najwyżej na kilka lat - bezskutecznie uspokajał Kaleb, rozglądając się wokół.
Angus machnął ociężałą ręką z zamiarem dosięgnięcia towarzysza, lecz jego dłoń opadła mu bezwiednie na brzuch. Z wysiłkiem podniósł głowę. U jego stóp spoczywał teraz wspaniały oręż, lekko jeszcze jaśniejąc perłowym światłem. Wspomnienie siły drzemiącej w tak niepokornym i potężnym przedmiocie, wypełniającym jego całe wnętrze światłem, wydawało się teraz jedynie złudzeniem, krótkim snem, który pozostawia nam niedosyt i chęć sięgnięcia po kolejne doznania, jak każde doświadczenie stanów dla nas nowych, a wprawiających nas w osłupienie zakraplane ciekawością.
Po chwili ciężkiego oddychania i stopniowego uspakajania rozedrganego ciała, świadomie rozejrzał się dookoła. Wszystkie napotkane istoty zniknęły, a jego dłoń aż do łokcia była znacząco poparzona. Żyły niczym błyskawice, poturbowane świetlistą energią płynącą z miecza, krzyczały o odrobinę snu i możliwość regeneracji. Jego dusza jednak, łaknęła ponownego wejścia w ten "stan". Mógłby teraz sięgnąć po każde, nawet dnia wcześniejszego, marzenie i za pomocą srebrnej dłoni pochwycić je!
Mocne uderzenie w potylicę zdekoncentrowało go na chwilę.
- Nie idź tak daleko baranie. Przed tobą jeszcze dziesiątki ścieżek, które może, i to mówię z naciskiem na może, zrobią cię godnego używać tej broni.
- Wiem chyba lepiej czy jestem godny, tak?
- Godny czego? Potęgi? Białego Spojrzenia? Krwawego Bluźnierstwa? Czegokolwiek, młoda bestio, co z góry nie zabije wszystkich, wliczając w to mnie?
Angus przymrużył oczy, nie miał pojęcia o czym mówił teraz Kaleb.
- Miałem otrzymać wszelką wiedzę mojego przodka. Tak rzekłeś.
- Owszem. Otrzymasz ją pełną, kiedy sytuacja będzie tego wymagać, a ty nie będziesz zwierzem
z niebiańskim rynsztunkiem i brakiem jakiejkolwiek ogłady, by wysłuchać mojej rady.
- Ale... - starał się przerwać mu Angus, jednak jego gardło ugrzęzło w skurczu, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczył. Pomimo fatalnego zmęczenia zaczął łapać się za krtań, by pochwycić odrobinę powietrza.
- Zamilcz! - głos Kaleba zabrzmiał niczym grom odbijający się gdzieś daleko między górami. Angus zaczął robić się czerwony na twarzy, a jego oczy stały się szkliste i błyskawicznie mrugające niczym narażone na okropny, pustynny wiatr. - Teraz posłuchaj mnie. To co zaszło, było szczęśliwym zbiegiem okoliczności - machnął ręką jak od niechcenia ręką, a niewidzialny, stalowy chwyt puścił Angusa. Powietrze potoczyło się, niczym wicher przez jego płuca. - W takich przypadkach jak ten, jeśli spotkamy na drodze coś, co w, hmm, nazwijmy to "intuicji" miecza wygląda jako zbyt potężne dla ciebie, wówczas rdzeń broni, czyli esencja boskości zrobi wszystko aby obronić swojego chociażby tymczasowego właściciela.
Kaszląc co chwilę, Angus wykrztusił z siebie pytanie:
- Jak to tymczasowego?
- Mówiłem ci już, iż na świecie jest kilkoro podobnych tobie osób, które z lepszym lub gorszym skutkiem mogą dzierżyć ten cud, wykonany z pewnością przez jakiegoś świętego kowala - Kaleb zamyślił się przez chwilę, a Angus poczuł iż jego ciało z powrotem będzie słuchać wydawanych mu poleceń. Wstał. Nie wiedzieć czemu rozmasował sobie nadgarstki.
- Ale to ja walczyłem. Ja zabiłem to całe ścierwo.
- Ha! A to dobre. Z pewnością miecz dał ci świadomość tego co się stało, lecz przekaz pochodził, hmm, nazwijmy to z góry - wskazał malutkim kciukiem niebo. - Czujesz ból w mięśniach? Spójrz na ślady na nadgarstkach, dłoniach, stopach i gdziekolwiek na swoim ciel - Angus obejrzał swoje ciało. W każdym wspomnianym miejscu, widniały szerokie, dwukrotnie większe od ludzkich odciski dłoni, które niczym pył na skrzydłach motyla, ukazały smutną prawdę całkowitej dominacji, której się poddał, nie mając nawet o tym świadomości. - Pamiętaj droga bestio, gdyż tak do ciebie będę mówić, to dzierżenia takiej broni potrzebne są cnoty takie jak męstwo, wiara w wyższe siły i płomień sprawiedliwości niesiony w sercu, potrzebna jest także odpowiednia uległość, ludzka "słabość", zwana najczęściej lękiem, którą określony bóg, może wypełnić swym błogosławieństwem.
- Zatem jestem jedynie narzędziem? Takim jakie sam wykonywałem jeszcze kilka dni temu?
- Jesteś znacznie czymś więcej, droga bestio. Stałeś się zamysłem, naczyniem które poniesie ze sobą zarzewie sprawiedliwości i strąci z piedestału władzy tych, którzy na nią nie zasługują.
- Czyli kogo?
- Nie bądź zbyt niecierpliwy. Wszystko przyjdzie w odpowiednim czasie.
- Zatem nic nie mogę zrobić, tak?
- Możesz wszystko, lecz każde twoje działanie, w tej chwili obarczone jest konkretną konsekwencją, której zawiłości, nawet ja nie zrozumiem - westchnęła sobie mała kapucynka, sięgając za swoje "tymczasowe ubranko" i dotykając jakiegoś przedmiotu. Ruch ten wydawał się umknąć uwadze Angusa, który trawił teraz wieść o boskich kajdanach, które sam pozwolił sobie założyć.
- Nie - rzekł cicho. Chwiejnie wstał i ruszył przed siebie na południe.
- Nie robił bym tego gdybym był tobą - powiedziała kapucynka i odsunęła się do tyłu. Miecz leżał teraz za plecami swego właściciela, jakby nigdy nic. Oczywiście dla zwykłego, niemagicznego laika. Dla kogokolwiek kto posiadał jakąś nić z wymiarem energii magicznej lub duchowej, wyczuwalne było narastające gromadzenie się czegoś wyjątkowo niebezpiecznego, co swój upust znajdzie w przypomnieniu kto tu jest prawdziwie "panem".
Angus mimo wyczerpania szedł jednym tempem. Każdy krok stawał się coraz cięższy, aż w końcu po kilkunastu metrach stanął chwiejąc się to do przodu to do tyłu. Najpierw usłyszał trzask, bądź pstryknięcie, które zdawało się dochodzić zza jego pleców. Obrócił w tym kierunku twarz. Pierwsze co zobaczył to burgundowo-czarny kształt gigantycznego mężczyzny-wojownika. Wszystko było rozmazane, a Angus próbował dojrzeć jego lico, albo chociażby jakikolwiek znany mu kontur. Sylwetka jednak drgała, niczym pieszczona wyładowaniami błyskawic i uginała się to w lewo to w prawo. Odczuwalne było jednak spojrzenie tej istoty, która skupiała się zdecydowanie na kaprawych oczach Angusa, tworząc nieokreśloną aurę. Pierwsze co poczuł to potężne uderzenie gorąca, zdumiewająco chaotyczne zawroty głowy a potem był już tylko ból. Nieposkromione cierpienie wypełniające każdy skrawek jego ciała, każdą ukrytą przestrzeń jego umysłu - wydawało mu się, iż nic dobrego go w życiu nie spotkało. Wszystko stało za kurtyną zapomnienia, które zostało spowodowane doznaniem tego stanu, a nie czymkolwiek naturalnym. Dziwaczne, niewidzialne bicze igieł uderzały go w kręgosłup, wszystkie kości, każdy nerw to zaczynał, to kończył doświadczać fali tego nieopisanego dramatu. Potem kiedy próbował otworzyć zaciśnięte oczy, ujrzał sylwetkę dokładniej - jakby cierpienie było zwierciadłem rzeczywistości w której ta istota przebywała.
Angus zobaczył tereny na których obecnie przebywali, to konkretne rozdroże spowite w ogniu, cieniu i czymś jeszcze, czego nie był w stanie opisać. Kiedy patrzył wokół, widział odległe budowle, a raczej ruiny niegdyś wspaniałych cudów architektury, z którą nigdy nie miał okazji się spotkać. Widział gigantyczne mury, okryte piachem bezkresu pustyni, stojące przed górą i rozpościerające się na wydawałoby się nieskończoną skalę. Po lewej stronie zobaczył potężny, wysoki niemal do chmur zamek, którego najwyższa wieża dotykała nieboskłonu, lecz cała konstrukcja była jedynie cieniem swej cudownej glorii, skrywanej gdzieś przed wiekami.
Obróciwszy się, ujrzał natomiast dziwnej konstrukcji, setki małych budynków, układające się w zurbanizowaną całość oraz gdzie nurt rzeki zahacza o granice tego terenu. Widział, iż te budynki były nadszarpnięte zębem czasu, aniżeli zniszczone jak pozostałe. Widać bowiem było upadające, więdnące jeszcze rośliny, oraz niewyraźne pagórki, skryte gdzieś za wszystkimi tymi budowlami. Na jednym z nich, kiedy skupił się dostatecznie dobrze, dojrzał najpierw niewyraźne kontury czegoś podłużnego, by po chwili zdać sobie sprawę iż ma przed sobą kilkadziesiąt kończyn, a potem kiedy uzmysłowił sobie tę prawdę, zauważył setki jeśli nie tysiące ciał leżących i tworzących spójny pomnik, poświęcony najpewniej bogowi Śmierci, bądź Wojny - tylko oni cieszyliby się z takiej ofiary.
W końcu na prawo od siebie, w oddali zmaterializował się eliptyczny budynek, którego forma przypominała miejsca o których opowiadał mu niegdyś jego wuj - stary wojskowy, służący w szeregach jego królewskiej mości. Opowiadał mu o gigantycznych arenach, polach bitewnych, na których spotykali się najlepsi z najlepszych. Ci którzy wybierali się w drogę by zdobyć chwałę, uczyli się walki o przetrwanie w tych właśnie miejscach. Kiedy przestał wspominać, skatowana twarz wuja, która od czasu do czasu potrafiła się o dziwo uśmiechać, zniknęła a on wrócił i starał się dostrzec w scenie która była mu pokazywana jak najwięcej szczegółów. Nad gigantyczną konstrukcją wisiała monstrualna, czarna niczym smoła mgła, bądź dym, który rozszerzał się wokół, zagarniając ostatnia cząstkę światła. Angus poczuł gorący oddech na swoich plecach, a kiedy uniósł głowę, zobaczył, iż wielka istota wyciąga coś na pozór ręki w stronę tegoż pola. Wówczas usłyszał wysoki do granic słyszalności dźwięk, który jak za pomocą jednego słowa, sprawiła, iż wszystko to zniknęło.
Nasz bohater stał teraz z głową skierowaną na północ, przyglądając się coraz bardziej brunatnemu niebu.
- Masz rację Kalebie. Ruszamy na północ - powiedział beznamiętnym głosem.
- Co zobaczyłeś?
- Boga mój bracie. Widziałem na własne oczy boga.