Rozdizał VIII
'Posłannictwo'
Angus padł na plecy po chwili wytchnienia,
kiedy łapczywie starał się pochwycić choć odrobinę splugawionego śmiercią
powietrza. Przemiana w tego kogoś,
lub to coś, czym się przed
momentem stał, była niebywale wyczerpująca. Dopiero po kilkunastu oddechach
poczuł, jak wszystkie jego mięśnie są zmęczone, odmawiając posłuszeństwa, a
jego żyły płoną ogniem prawdziwej żywej magii. Kaleb zajadając się swym
sucharem, patrzył na niego spode łba. Kiedy oddech jego kompana był ciągle
niespokojny, on wskoczył na drzewo przy którym teraz odpoczywali i rozejrzał
się dookoła. Wielkie cielska czterorękiego, magmowego giganta, oraz jego
skalnego kuzyna, rozłożyście i z gracją rozkładały się nieopodal. Punkty w
których jeszcze przed chwilą dwie bandy pokracznych orków uciekały przed
półboskim jestestwem, były teraz jedynie wypalonymi do cna miejscami ich
wiecznego spoczynku - jeśli można go takowym w ogóle nazwać. Wszędzie tam gdzie
jego magia przeistoczyła swoiste wyobrażenia w faktyczne, realne i okropne
dokonania, widniały lekko zarysowane symbole, niczym wygrawerowane w ziemi
znaki, naznaczające miejsce, w którym została użyta tak wielka i najwyraźniej
boskiego pochodzenia moc. Aby uznać to jedynie za magię, mogłoby być lekkim
niedocenieniem potęgi jaka została sprowadzona na ten padół łez, a drżące serce
Angusa, ledwo wytrzymało potok energii przezeń przepływający. Kaleb kończąc
swój posiłek zbliżył się do na wpół przytomnego kompana.
- Widzisz mnie? - zapytał.
- Tak - nie rozumiejąc odpowiedział Angus,
po czym ujrzał pełne zdziwienia osłupienie na twarzy kapucynki i krótkotrwałą,
acz zauważalną ulgę. - Moment. To mogłem oślepnąć?!
- Nie przesadzaj. Najwyżej na kilka lat -
bezskutecznie uspokajał Kaleb, rozglądając się wokół.
Angus machnął ociężałą ręką z zamiarem
dosięgnięcia towarzysza, lecz jego dłoń opadła mu bezwiednie na brzuch. Z
wysiłkiem podniósł głowę. U jego stóp spoczywał teraz wspaniały oręż, lekko
jeszcze jaśniejąc perłowym światłem. Wspomnienie siły drzemiącej w tak
niepokornym i potężnym przedmiocie, wypełniającym jego całe wnętrze światłem,
wydawało się teraz jedynie złudzeniem, krótkim snem, który pozostawia nam
niedosyt i chęć sięgnięcia po kolejne doznania, jak każde doświadczenie stanów
dla nas nowych, a wprawiających nas w osłupienie zakraplane ciekawością.
Po chwili ciężkiego oddychania i
stopniowego uspakajania rozedrganego ciała, świadomie rozejrzał się dookoła.
Wszystkie napotkane istoty zniknęły, a jego dłoń aż do łokcia była znacząco
poparzona. Żyły niczym błyskawice, poturbowane świetlistą energią płynącą z
miecza, krzyczały o odrobinę snu i możliwość regeneracji. Jego dusza jednak,
łaknęła ponownego wejścia w ten "stan". Mógłby teraz sięgnąć po
każde, nawet dnia wcześniejszego, marzenie i za pomocą srebrnej dłoni pochwycić
je!
Mocne uderzenie w potylicę
zdekoncentrowało go na chwilę.
- Nie idź tak daleko baranie. Przed tobą
jeszcze dziesiątki ścieżek, które może, i to mówię z naciskiem na może, zrobią
cię godnego używać tej broni.
- Wiem chyba lepiej czy jestem godny, tak?
- Godny czego? Potęgi? Białego Spojrzenia?
Krwawego Bluźnierstwa? Czegokolwiek, młoda bestio, co z góry nie zabije
wszystkich, wliczając w to mnie?
Angus przymrużył oczy, nie miał pojęcia o
czym mówił teraz Kaleb.
- Miałem otrzymać wszelką wiedzę mojego
przodka. Tak rzekłeś.
- Owszem. Otrzymasz ją pełną, kiedy
sytuacja będzie tego wymagać, a ty nie będziesz zwierzem
z niebiańskim rynsztunkiem i brakiem
jakiejkolwiek ogłady, by wysłuchać mojej rady.
- Ale... - starał się przerwać mu Angus,
jednak jego gardło ugrzęzło w skurczu, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczył.
Pomimo fatalnego zmęczenia zaczął łapać się za krtań, by pochwycić odrobinę
powietrza.
- Zamilcz! - głos Kaleba zabrzmiał niczym
grom odbijający się gdzieś daleko między górami. Angus zaczął robić się
czerwony na twarzy, a jego oczy stały się szkliste i błyskawicznie mrugające
niczym narażone na okropny, pustynny wiatr. - Teraz posłuchaj mnie. To co
zaszło, było szczęśliwym zbiegiem okoliczności - machnął ręką jak od niechcenia
ręką, a niewidzialny, stalowy chwyt puścił Angusa. Powietrze potoczyło się,
niczym wicher przez jego płuca. - W takich przypadkach jak ten, jeśli spotkamy
na drodze coś, co w, hmm, nazwijmy to "intuicji" miecza wygląda jako
zbyt potężne dla ciebie, wówczas rdzeń broni, czyli esencja boskości zrobi
wszystko aby obronić swojego chociażby tymczasowego właściciela.
Kaszląc co chwilę, Angus wykrztusił z
siebie pytanie:
- Jak to tymczasowego?
- Mówiłem ci już, iż na świecie jest
kilkoro podobnych tobie osób, które z lepszym lub gorszym skutkiem mogą
dzierżyć ten cud, wykonany z pewnością przez jakiegoś świętego kowala - Kaleb
zamyślił się przez chwilę, a Angus poczuł iż jego ciało z powrotem będzie
słuchać wydawanych mu poleceń. Wstał. Nie wiedzieć czemu rozmasował sobie
nadgarstki.
- Ale to ja walczyłem. Ja zabiłem to całe
ścierwo.
- Ha! A to dobre. Z pewnością miecz dał ci
świadomość tego co się stało, lecz przekaz pochodził, hmm, nazwijmy to z góry -
wskazał malutkim kciukiem niebo. - Czujesz ból w mięśniach? Spójrz na ślady na
nadgarstkach, dłoniach, stopach i gdziekolwiek na swoim ciel - Angus obejrzał
swoje ciało. W każdym wspomnianym miejscu, widniały szerokie, dwukrotnie
większe od ludzkich odciski dłoni, które niczym pył na skrzydłach motyla,
ukazały smutną prawdę całkowitej dominacji, której się poddał, nie mając nawet
o tym świadomości. - Pamiętaj droga bestio, gdyż tak do ciebie będę mówić, to
dzierżenia takiej broni potrzebne są cnoty takie jak męstwo, wiara w wyższe
siły i płomień sprawiedliwości niesiony w sercu, potrzebna jest także
odpowiednia uległość, ludzka "słabość", zwana najczęściej lękiem,
którą określony bóg, może wypełnić swym błogosławieństwem.
- Zatem jestem jedynie narzędziem? Takim
jakie sam wykonywałem jeszcze kilka dni temu?
- Jesteś znacznie czymś więcej, droga
bestio. Stałeś się zamysłem, naczyniem które poniesie ze sobą zarzewie
sprawiedliwości i strąci z piedestału władzy tych, którzy na nią nie zasługują.
- Czyli kogo?
- Nie bądź zbyt niecierpliwy. Wszystko
przyjdzie w odpowiednim czasie.
- Zatem nic nie mogę zrobić, tak?
- Możesz wszystko, lecz każde twoje
działanie, w tej chwili obarczone jest konkretną konsekwencją, której
zawiłości, nawet ja nie zrozumiem - westchnęła sobie mała kapucynka, sięgając
za swoje "tymczasowe ubranko" i dotykając jakiegoś przedmiotu. Ruch
ten wydawał się umknąć uwadze Angusa, który trawił teraz wieść o boskich
kajdanach, które sam pozwolił sobie założyć.
- Nie - rzekł cicho. Chwiejnie wstał i
ruszył przed siebie na południe.
- Nie robił bym tego gdybym był tobą -
powiedziała kapucynka i odsunęła się do tyłu. Miecz leżał teraz za plecami
swego właściciela, jakby nigdy nic. Oczywiście dla zwykłego, niemagicznego
laika. Dla kogokolwiek kto posiadał jakąś nić z wymiarem energii magicznej lub
duchowej, wyczuwalne było narastające gromadzenie się czegoś wyjątkowo
niebezpiecznego, co swój upust znajdzie w przypomnieniu kto tu jest prawdziwie
"panem".
Angus mimo wyczerpania szedł jednym
tempem. Każdy krok stawał się coraz cięższy, aż w końcu po kilkunastu metrach
stanął chwiejąc się to do przodu to do tyłu. Najpierw usłyszał trzask, bądź
pstryknięcie, które zdawało się dochodzić zza jego pleców. Obrócił w tym
kierunku twarz. Pierwsze co zobaczył to burgundowo-czarny kształt gigantycznego
mężczyzny-wojownika. Wszystko było rozmazane, a Angus próbował dojrzeć jego
lico, albo chociażby jakikolwiek znany mu kontur. Sylwetka jednak drgała,
niczym pieszczona wyładowaniami błyskawic i uginała się to w lewo to w prawo.
Odczuwalne było jednak spojrzenie tej istoty, która skupiała się zdecydowanie
na kaprawych oczach Angusa, tworząc nieokreśloną aurę. Pierwsze co poczuł to
potężne uderzenie gorąca, zdumiewająco chaotyczne zawroty głowy a potem był już
tylko ból. Nieposkromione cierpienie wypełniające każdy skrawek jego ciała,
każdą ukrytą przestrzeń jego umysłu - wydawało mu się, iż nic dobrego go w
życiu nie spotkało. Wszystko stało za kurtyną zapomnienia, które zostało
spowodowane doznaniem tego stanu, a nie czymkolwiek naturalnym. Dziwaczne, niewidzialne
bicze igieł uderzały go w kręgosłup, wszystkie kości, każdy nerw to zaczynał,
to kończył doświadczać fali tego nieopisanego dramatu. Potem kiedy próbował
otworzyć zaciśnięte oczy, ujrzał sylwetkę dokładniej - jakby cierpienie było
zwierciadłem rzeczywistości w której ta istota przebywała.
Angus zobaczył tereny na których obecnie
przebywali, to konkretne rozdroże spowite w ogniu, cieniu i czymś jeszcze,
czego nie był w stanie opisać. Kiedy patrzył wokół, widział odległe budowle, a
raczej ruiny niegdyś wspaniałych cudów architektury, z którą nigdy nie miał
okazji się spotkać. Widział gigantyczne mury, okryte piachem bezkresu pustyni,
stojące przed górą i rozpościerające się na wydawałoby się nieskończoną skalę.
Po lewej stronie zobaczył potężny, wysoki niemal do chmur zamek, którego
najwyższa wieża dotykała nieboskłonu, lecz cała konstrukcja była jedynie
cieniem swej cudownej glorii, skrywanej gdzieś przed wiekami.
Obróciwszy się, ujrzał natomiast dziwnej
konstrukcji, setki małych budynków, układające się w zurbanizowaną całość oraz
gdzie nurt rzeki zahacza o granice tego terenu. Widział, iż te budynki były
nadszarpnięte zębem czasu, aniżeli zniszczone jak pozostałe. Widać bowiem było
upadające, więdnące jeszcze rośliny, oraz niewyraźne pagórki, skryte gdzieś za
wszystkimi tymi budowlami. Na jednym z nich, kiedy skupił się dostatecznie
dobrze, dojrzał najpierw niewyraźne kontury czegoś podłużnego, by po chwili
zdać sobie sprawę iż ma przed sobą kilkadziesiąt kończyn, a potem kiedy
uzmysłowił sobie tę prawdę, zauważył setki jeśli nie tysiące ciał leżących i
tworzących spójny pomnik, poświęcony najpewniej bogowi Śmierci, bądź Wojny -
tylko oni cieszyliby się z takiej ofiary.
W końcu na prawo od siebie, w oddali
zmaterializował się eliptyczny budynek, którego forma przypominała miejsca o
których opowiadał mu niegdyś jego wuj - stary wojskowy, służący w szeregach
jego królewskiej mości. Opowiadał mu o gigantycznych arenach, polach bitewnych,
na których spotykali się najlepsi z najlepszych. Ci którzy wybierali się w
drogę by zdobyć chwałę, uczyli się walki o przetrwanie w tych właśnie
miejscach. Kiedy przestał wspominać, skatowana twarz wuja, która od czasu do
czasu potrafiła się o dziwo uśmiechać, zniknęła a on wrócił i starał się
dostrzec w scenie która była mu pokazywana jak najwięcej szczegółów. Nad
gigantyczną konstrukcją wisiała monstrualna, czarna niczym smoła mgła, bądź
dym, który rozszerzał się wokół, zagarniając ostatnia cząstkę światła. Angus
poczuł gorący oddech na swoich plecach, a kiedy uniósł głowę, zobaczył, iż
wielka istota wyciąga coś na pozór ręki w stronę tegoż pola. Wówczas usłyszał
wysoki do granic słyszalności dźwięk, który jak za pomocą jednego słowa,
sprawiła, iż wszystko to zniknęło.
Nasz bohater stał teraz z głową skierowaną
na północ, przyglądając się coraz bardziej brunatnemu niebu.
- Masz rację Kalebie. Ruszamy na północ -
powiedział beznamiętnym głosem.
- Co zobaczyłeś?
- Boga mój bracie. Widziałem na własne
oczy boga.