wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział VII 'Sprawdzian'

Rozdział VII
'Sprawdzian'

Fenomenalny, gorejący ogniem oręż, trzymany teraz przez prawą dłoń Angusa, sprawił, że serce olbrzyma zamarło. Sam właściciel miecza poczuł nieprzyjemne uczucie, przepływające przez najgłębsze, skrywane przez niego zakamarki jego duszy, gdzie niekoniecznie dobre pomysły i idee, zmieniały się z wyobrażeń, w snute, możliwe do zrealizowania plany. Wielki stwór, wystający barkami ponad wysokość drzew, zatrzymał się z wyrazem chwilowej trwogi na swym pysku. Obrócił się szybko, wyraźnie kogoś bądź czegoś wyglądając.
- Miecz działa?! - z zachwytem Angus rzucił do Kaleba.
- Nie. Ktoś go wezwał - z niepokojem rzekła mała kapucynka skrywająca majestat potężnego czarodzieja.
- Ale... - nie zdążył dokończyć, gdyż kilkadziesiąt metrów od nich, pojawił się kolejny, tym razem jedynie skalny gigant, rozpruwający ze smakiem końskie cielsko i smakując się w surowej koninie. Był niższy od swego kuzyna, oraz nie posiadał ognistych żył, jak ten czteroręki. Tam gdzie powinna znajdować się twarz, łapczywe spojrzenie rzucało na nich pojedyncze oko, a krzywy nos sapał sponad szeregu ostrych jak brzytwa kłów. Jego skóra składała się z grubej, litej skały, przerywanej co chwila konarami wystających drzew i gęstych krzaków. Dwuręki i niestety nagi, gdyż nie miał na tyle przyzwoitości co jego przyjaciel by obedrzeć ze skóry jakąś istotę i odziać się w jej skórę, przyglądał się teraz Angusowi, gdy ten trzymał przed sobą cudowny artefakt przeszłości.
Przez głowę właściciela tegoż miecza przepływały teraz niepokojące myśli, a w jego sercu pojawił się zwyczajny ludzki lęk. Wątpliwości przytłumiły mu ogląd sytuacji. W tym czasie, oba stwory odwróciły głowę i patrzyły za siebie w stronę kłębowiska dymu, który za sobą przyniosły.
- Ach jaka szkoda, że Inauris Przeklęty nie może stawić mi ponownie czoła! – usłyszeli potężny, głęboki i niski głos, wypełniający wszystko dookoła. – Miernota, starający się dorównać swemu przodkowi w konflikcie, o którym nie ma najmniejszego pojęcia! – spośród dymu zaczynała się formować dziwaczna sylwetka.
- Ukaż się demonie! – wykrzyczał pewny swego Angus. W końcu miał w ręku święty relikt pogromcy demonicznych kreatur.
            - Nie nauczyli cię pokory, dziecko. – niski głos nie wyrażał ani cienia dezaprobaty, lecz owe słowa brzmiały raczej jak spokojna reprymenda nauczyciela chcącego, by jego podopieczny polepszył swe zachowanie z obopólnym zyskiem.
Potomek Inaurisa poczuł ucisk na szyi, a dokładniej, w jego jamie ustnej. Miał wrażenie, jakby ktoś kościstą garścią, pochwycił mu język, ściskając go niemiłosiernie. Ból sparaliżował mu najpierw mowę, po czym poczuł jak unosi się do góry, wciąż trzymając w ręce miecz.
- Silna wola – zauważył nieznajomy. – Lecz nawet najtwardsza stal, może być złamana.
Po tych słowach, kości w ramionach Angusa, oraz obydwa piszczele, zaczęły się okropnie rozciągać we wszystkie możliwe strony. Czuł jak skóra i mięśnie gorzeją żywym ogniem. Chciał krzyczeć, lecz nie mógł. Ból przesłonił mu wszystko, a trwanie w nim wydawało się nie kończyć. Kiedy mimo ogarniającego jego umysł cierpienia otworzył oczy, zobaczył interesującą scenę. Zza jego pleców wybiegła mała kapucynka i stanęła pomiędzy nim a złowrogim towarzyszem, rozciągając obydwa swe ramiona. Przed nią zmaterializowała się rosła sylwetka mężczyzny, ubranego w błękitno-czarne szaty, który wyglądał jakby składał się z wypełnionej światłem aury. Aura tej postaci odpędziła jednym ruchem i wykrzyczanym potężnie brzmiącym słowem czarną mgłę, zatapiające niewidoczne acz bolesne kły w ciele Angusa, czyniące mu przecież tak potworną krzywdę. Ból ustał, a on odzyskał jasność umysłu. Dźwignął się na nogi.
Czarna, wyprostowana, wysoka sylwetka, stała teraz dwadzieścia metrów od niego. Ubrany w cudownie wykończoną złotymi elementami onyksową zbroję, blady lord, wyciągał ku Kalebowi dłoń. Oba olbrzymy, stały tępo przyglądając się całej scenie. Sam Angus dopiero teraz zauważył, iż do prawej łapy kapucynki, przyczepiony był srebrzysty łańcuch, którego drugi koniec opiewał jego miecz. Jego wzrok zaczął płatać mu figle, gdyż obraz rozmywał się co chwilę, by po kilku sekundach znowu się wyostrzyć. Nie był w stanie dojrzeć twarzy bladolicego mężczyzny, gdyż ukryta była za purpurową maską. Widział natomiast jego oczy. Krwiście czerwone jarzyły się czystą nienawiścią i chęcią ponownego mordu. Bez zastanowienia rzucił się na niego z świetlistym orężem rozpraszając otaczający go mrok. Potężny czarnoksiężnik nie spodziewał się tak lekkomyślnego, zuchwałego, ale i skutecznego ruchu z jego strony. Uchylił się przed pierwszym cięciem i cofnął atletycznie skacząc do tyłu.
- Już za późno – wyszeptał, odwracając się plecami.
- Chodź no tu! – w gniewie Angus rzucił mieczem w stronę oddalającego się łotra. W momencie gdy broń opuściła uścisk jego nowego właściciela, jego oponent szybko obrócił się i zatrzymał. Zdziwienie Angusa zatrzymało jego ciało i kazało czekać. Czarnoksiężnik wyciągnął dłoń, prawdopodobnie chcąc złapać miecz, lecz święty relikt zawisł tuż przed jego dłonią. Białe, świetliste i oślepiające światło zaczęło palić rękę czarnego maga. Jego dłoń zapłonęła i zaczęła zamieniać się w pył. Okropny ryk bólu i odruch cofanej ręki ze strony czarnoksiężnika, wydał się Angusowi czymś co nie przyniesie mu niczego dobrego. Zraniony przeciwnik ruszył do tyłu i w tym momencie Kaleb pod swą postacią kapucynki, wskoczył zdyszany na ramię swego towarzysza. Idący szybkim krokiem mężczyzna, zatrzymał się i wskazał ich swą niezranioną, prawą dłonią.
- Zabić te psy! – wykrzyczał z wolą mordu w głosie! – Przynieść mi ich głowy!
Dopiero teraz Angus zobaczył czemu, lub raczej komu miał teraz stawić czoła. Dwa giganty stojące nieopodal, czterech tak samo bladolicych ludzi z zakrytymi twarzami, ubranych w trochę podobne do ich lorda, czarno-bordowe szaty i wystające spod nich dobrze wykończone, lekkie zbroje, oraz kilka dziwnych, zgarbionych, niskich istot.
Zielonkawy odcień ich brudnej, splamionej krwią skóry, żółte ślepia z czarnymi źrenicami, wskazywały na pochodzenie z jakichś spaczonych złem ziemi. Grube zbroje, okrywające masywne ciała, porysowane były cięciami mieczy i włóczni. Każda z tych obrzydliwych w oczach Angusa istot, nosiła na twarzy lekki hełm z ludzkimi oczami zatkniętymi na krótkich rogach. Na klatce piersiowej wygrawerowany był ciekawy znak, którego znaczenia czy swoistego pochodzenia, nasz bohater w żadnym razie nie mógł się domyślać. Teraz kiedy przyjrzał się im po kolei zauważył, że zza szóstki tych stworów, wygląda ich cała trzydziestka, może nawet czterdziestka. Angus poczuł na plecach dreszcz lęku i spływające po czole krople gorącego potu.
- Jesteśmy zgubieni – powiedział chyba bardziej do siebie, niż do swego włochatego towarzysza.
- Módl się! – odpowiedział mu.
- Co? -  nie zrozumiał.
- Módl się do Lavi! Natychmiast!
Angus słyszał o dobrych bogach i z przyzwyczajenia modlił się do nich w chwilach słabości, bądź kiedy chciał zwyczajnie podziękować za dary jakimi go obdarzali. Lavi jednak, była patronką świętych rycerzy, więc nigdy dotąd nie miał sposobności się do niej modlić, a sama myśl o takim akcie, wydała mu się absurdalna.
- Ale po co?
Gromada niskich obleśnych istot, zaczęła bieg jakieś sto pięćdziesiąt, może sto trzydzieści metrów od nich, kierując się wprost na nieubłagane, pewne spotkanie. Dwa giganty uderzyły się tępo głowami, na znak gotowości do walki jak można mniemać i opieszale zwróciły ku nim swe parszywe oblicza. Czwórka groźnie wyglądających wojowników natomiast, dobyła miecze i zaczęła się powoli zbliżać, idąc bez pośpiechu. Chcieli by  czterdziestka okrutnie wyglądających istot, odwróciła uwagę potężnego wojownika (w ich mniemaniu, broń tego rycerza właśnie powstrzymała ich pana, więc musiał być kim wielce potężnym – jak to pozory czasami mogą ocalić nam skórę), a oni mogli swobodnie go wykończyć.
- Nie pytaj! Orkowie nadchodzą! – Kaleb wskazał mały oddział, który z trzymanymi w swych oślizgłych łapach włóczniami, biegł teraz ku nim z wyrzeźbionym w wzroku jednym słowem – krew.
Tak jak uczył go wiele lat temu jego ojciec, szybko ukląkł na jedno kolano, trzymając przed sobą miecz, który oparł z kolei pięknym ostrzem o ziemię. Wymówił w głębi siebie słowa, które płynęły z jego duszy, niekoniecznie teraz kontrolowane przez jego umysł: „Błogosławiona Lavi, przyjdź mi z pomocą, a uczynię swe życie darem dla ciebie!” No cóż, w normalnych warunkach te słowa byłyby nic nieznaczącymi wyrazami plączącymi się w powietrzu, lecz gdy w ręku trzyma się wspaniały relikt pogromcy zła, sprawa przedstawia się inaczej.
Wszystko trwało kilka sekund. Kaleb zeskakując z ramienia Angusa, wylądował niedaleko, obracając się ku klęczącemu młodzieńcowi, którego niespodziewanie potężna magia okryła swym świetlistym, srebrzystym płaszczem czystej mocy. Ów jeszcze młodzieniec, zaiskrzył niczym gwiazda na nieboskłonie i wydawało się, że urósł. Jego ramiona się poszerzyły tak jak cała sylwetka zdawała się wydłużać i puchnąć. Czarne włosy stały się śnieżnobiałe, a błękit oczu rozjaśniał, przypominając o dawnej chwale przodków dzisiejszych ludzi. Poczuł że jego żyły płoną czystą energią boskiego pochodzenia. Takiego uczucia nie zapomina się nigdy, choćby się miało setki innych równie intensywnych doświadczeń. To poczucie potęgi, czystej dobroci wlewającej się do umysłu i ducha, oraz uczucie że nie ma teraz jakichkolwiek granic, a czas to tylko słowo. Kiedy zobaczył teraz tę czterdziestkę orczych istot, które zgarbione cofały się przed nim, a raczej tym jaśniejącym majestatem poczuł, że to nie na nich powinien się skupić.
Kiedy podniósł wzrok, kilkadziesiąt metrów od niego ujrzał czarną aurę, która towarzyszyła temu straszliwemu czarnoksiężnikowi. Taki mrok wydał mu się teraz całkowitym zaprzeczeniem tego czym wówczas się stał – a był ostrzem światła, synem czystości. Jego dusza pociągnęła go do przodu, nie zważając na inne zagrożenia.
Orkowie rozpierzchli się tak jak zawsze, gdy w grę wchodziła czystego pochodzenia moc, krzycząc wniebogłosy i w panice wymachując rękami. Ich strach rozbawił Angusa, więc łaskawie dwoma nieznacznymi, niemal arystokratycznymi gestami dłoni, spalił ich wszystkich do cna. Najpierw pojawił się srebrny błysk, za którym przyszedł odurzający gorąc białego, jasnego prawie jak słońce płomienia. Pierwszą zniweczył szesnastkę uciekającą po jego lewej stronie, potem drugą część tej gromady, po prawej. Jego oczy spoczęły na gigantach, które przyglądały mu się z szczerym nieudawanym otępiałym zadziwieniem. Z reguły nie były to istoty najwyższych lotów, kiedy rozważamy intelekt, a ci dwaj byli dumnymi przedstawicielami swoich ras. Wiele nie myśląc ognisty, czteroręki gigant zamachnął się swą gigantyczną maczugą, a jego kamienny kompan zawtórował mu tym samym z drugiej strony, celując w idącego pewnie przed siebie Angusa. Jakby nie zważając na nich, jaśniejący niemal świętym blaskiem jeszcze kilka dni temu przeciętny kowal, czuł teraz wypełniającą go moc, której nie mogło nic powstrzymać.
Wielka maczuga i z drugiej strony kolejna wielkości przysadzistego drzewa, spadły na niego z impetem mogącym zburzyć ceglane ściany wysokiego domu. Nastąpił ogromny huk uderzenia i dwa stwory zostały odepchnięte, oraz rzucone do tyłu na plecy. Zdezorientowane, leżały teraz i szybko próbując pozbierać się by stanąć na równe nogi, zdążyły jedynie podnieść głowy by zobaczyć, że mężczyzna bez najmniejszego szwanku idzie dalej za ich panem. Odwrócił ku nim wzrok, a w ich głowach pojawiło się najpierw pieczenie, a potem prawdziwy ogień żrący wnętrza ich czaszek. Spalone do cna lica, padły teraz opieszale się dymiąc. Nawet olbrzym, wydawałoby się ognisty, sczezł na ziemi, rozpadając się w postaci pyłu, który został po chwili rozwiany przez jeden odrobinę mocniejszy podmuch wiatru.
Czwórka popleczników czarnoksiężnika, odzianych w wspaniałe szaty i świetnie wykończone zbroje, uniosła teraz osiem ostrzy ponad swe głowy. Każdy z nich, trzymał w jednej ręce czarny miecz, z którego klingi sączył się leniwe smolisty dym. Ich oczy także skąpane w czerwieni, wędrowały ku Angusowi z żądzą mordu.
Angus poruszał się w nadnaturalny sposób. Jego ciało w akompaniamencie białego światła, znikało i pojawiało się kilka metrów dalej, uparcie podążając za czarnoksiężnikiem. Czwórka wojowników wybiegła mu naprzeciw i rzucała się z całą swą niekrytą nienawiścią. Żadne z ponurych ostrzy, nie dosięgło Błogosławionego, a jego wzrok spoczął na ich licach, po raz kolejny wypalając je do cna. Ich ryk przeżywanego cierpienia, niósł się po całej okolicy, zbierając żniwo strachu wlanego w serca mieszkańców nasłuchujących przez ściany makabrycznego pojedynku. Zaczął biec.
Widział w oddali malejącą sylwetkę istoty spowitej mrocznym cieniem, która nerwowo co chwilę obracała się ku niemu. Był zbyt szybki. Angus zatrzymał się i obrócił wzrok ku Kalebowi. Widział teraz cały majestat dawnego czarodzieja, który stał w tymczasowej chwilowej, duchowej postaci. Oblicze czarownika uśmiechnęło się, a jego dłoń lekko, z rozwagą, pomachała na znak pozdrowienia. Po tej ulotnej chwili zniknął, a na jego miejsce pojawiła się malutka małpka. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, iż dostojeństwo potężnej mocy zniknęło, a jego dusza nie była już spowita w rozkoszy i przyjemności doświadczania świętego blasku. Kapucynka patrzyła się na niego spode łba.
- Ciekawe – skwitowała.
Angus kiedy starał się coś powiedzieć, dopiero po chwili odczuł, jak jego usta nie poruszają się , a serce wali jak oszalałe.

- Zaczekaj. Potrzebujesz czasu. Teraz usiądź. Wytłumaczę ci co właśnie zaszło – małpka wyjęła małego krakersa, skrywanego do tej pory w kieszonce swojego ubranka i zaczęła spokojnie go konsumować.

2 komentarze:

  1. "Orkowie rozpierzchli się tak jak zawsze, gdy w grę wchodziła czystego pochodzenia moc, krzycząc wniebogłosy i w panice wymachując rękami."
    A to mi się spojrzało z jednym filmem, chyba wiesz jakim. :P

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu doczekałam się rozdziału ;p Bardzo ciekawy, podobało mi się, jak dostał... niebiańskiego kopa.. mogę to tak sobie nazwać? ;) Chyba w sumie nie mam się do czego przyczepić, no może poza faktem, iż nie mogę usiedzieć, zanim małpeczka nie opowie co dokładnie się wydarzyło ;) Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, mam nadzieję, że nie będziesz mnie znów torturować prawie miesięczną przerwą ;)
    Z życzeniami wenny i czasu,
    ~Miss Bum

    OdpowiedzUsuń