Rozdział VI
'Czarna Fasema'
Kaleb nie kłamał. Fasema rzeczywiście była
małym miasteczkiem, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Trakt wynurzający się z
głębi wysokiego, ciemnego, sosnowego lasu kierował się na główny rynek Fasemy.
Wybrukowana droga, otoczona była z dwóch stron szeregiem budynków
rzemieślniczych, bujnie obwieszonych nieświeżymi owocami i warzywami
drewnianymi kramami i pracującymi tam sklepikarzami. Obok znajdowali się także
pracujący przy sobie kowal, płatnerz i krawiec. Właściciel
ostatniego, najdorodniejszego budynku, gdzie w oknach wisiały
wspaniale wyhaftowane szmaragdowe zasłony, a drzwi były wykonane z mocnego,
bukowego drewna, wykończone zaś wspaniałą lwią głową, pełniącą funkcję kołatki,
zamykał tę stronę "ulicy". Po drugiej stronie krawca, znajdowała się
olbrzymia karczma z dumna nazwą "Tańczący jeż". Niedaleko, choć w
lekkim odstępie kilkunastu metrów od samego budynku karczmy, dobudowana była
również spora, świetnie i solidnie wykończona stajnia. Widocznie właściciel nie
chciał, by smaki jego potraw, mieszały się z wonią łajna, a jedzący by nie
spożywali przy akompaniamencie rżenia koni. Dalej w głąb miasteczka, stały
rzędy lepiej i gorzej zachowanych domów mieszkalnych, z których okiennic
wystawały znudzone damy, wyglądając jakichś przechodniów. Koniec głównej ulicy
zamykały dwa najwyższe budynki strażnicze. Strzeliste wieże dumnie
rozpościerały się nad inne zabudowania, opiewając je troskliwym spojrzeniem.
Choć Angus od razu tego nie dostrzegł, lecz po stronie karczmy, lekko od niej
oddalony, stał piękny, ceglany klasztor, bądź siedziba zakonu. Takie
budownictwo było rzadkie, a nasz bohater nigdy wcześniej nie miał sposobności
go zobaczyć. Pytanie brzmiało gdzie on się właściwie znajdował.
Była noc, więc mężczyzna jego postury,
niosący na ramieniu włochatego towarzysza nie wyglądał na budzącego zaufanie
człowieka. Wszystkie okna były zamknięte, a karczma w ciszy trwała przed nimi,
niekoniecznie doń zapraszając. Postanowił jednak do niej wejść. Zbliżał się do
drewnianych, sprawnie okutych stalą drzwi i przeszedł przez próg, po otworzeniu
głośno skrzypiących wrót.
W środku znajdowało się około dwudziestki
ludzi, którzy nie zajmowali nawet czwartej części ogromnej, dwupiętrowej
oberży. Przysiadł przy pustym, szerokim stole i czekał na sławetne pytanie. Po
krótkiej chwili oczekiwania, zbliżył się do niego około dwudziestopięcioletni
chłopak. Wycierając kubek, postawił go po chwili przed nim.
- Co cię tu sprowadza podróżniku?
- Strawa i wino - wyszczerzył się Angus i
pokazał chłopcu monety trzymane w dłoni.
- Tutaj znajdziesz tego wiele, lecz pytam
po co odwiedzasz naszą sławetną karczmę.
- Nie może człowiek się nawet napić
dobrego wina i zjeść odrobinę strawy w tym przybytku podróżnych, bez serii
męczących pytań? - powiedział głośno, tak by siedzący obok niego
usłyszeli co mówi.
- Polej mu! - powiedział jeden.
- Nalej jak chce! - zawtórował mu drugi.
Obydwaj wyglądali na znużonych podróżą mężczyzn, którzy mogliby się utożsamić z
ciężkim żywotem podróżnika i opowiedzieć niejedną opowiastkę.
- Wina, piwa czy może wspaniałego miodu?
- Wino. A do spałaszowania sarninę w
ziemniakach i do tego delikatny sos - karczmarz skinął głową szeroko się
uśmiechając, gdyż cena za ten posiłek będzie sowita, tak jak bogactwo smaków w
daniu tym zawarte. Kiedy odchodził odwrócony plecami do Angusa, mała
kapucynka kopnęła gościa karczmy lekko w lewe ucho. Zaskoczony przypomniał
sobie o swoim towarzyszu. Zmierzył go wzrokiem i krzyknął pośpiesznie do
oberżysty. - Karczmarzu! Jeszcze cały talerz gotowanych warzyw i jakieś lekkie
owoce pokrojone w małe kawałki – siedzący podróżnicy spojrzeli się z niesmakiem
na Angusa. Jak można jeść takie rzeczy. – To dla mojego zwierzaka – wytłumaczył
się Angus. Oberwał lekkiego kopniaka w ucho, jednak sądził, że warto było to
powiedzieć przy Kalebie.
- Wspaniale, wspaniale! Będziesz
oczarowany naszym jadłem przyjacielu! - zachwycił się młody i już
zaczerwieniony właściciel "Tańczącego jeża". Kolejne złote monety w
jego sakwie, pomyślał.
Wiele można powiedzieć o tej karczmie,
lecz jedzenie rzeczywiście było wyśmienite. Lekkie mięso, podawane w ogromnych
ilościach, zachwyciłyby największych łakomczuchów. Nawet Kaleb, choć spożywał
swój pierwszy posiłek, nazwijmy to, w swej nowej "formie", zajadał
się warzywami, co najmniej jakby zostały podane przez królewskiego kucharza.
- Nie kłamałeś karczmarzu. Jedzenie jest
wspaniałe - Angus zapłacił wysoką cenę, dorzucając dwie złote monety od siebie.
Miał ich o wiele więcej w bordowej sakwie, zwisającej mu tuż za pasem,
należącej wcześniej do jego kompana. - Możesz być pewien, że powrócę tutaj
jeszcze.
- Dla mnie to kolejna dzisiaj wspaniała
wieść - uśmiechnął się.
- Kolejna?
- A tak. Wczoraj był tutaj mężczyzna,
który przekazał mi pięć złotych moment w imię zakładu, którego nie może
sprawdzić.
Angus się zaciekawił.
- Jaki zakład? – zapytał dopijając wina z
marnej jakości pucharu.
- Twierdził, że w przeciągu następnego
miesiąca, zjawi się tutaj żadna małpka na ramieniu dorosłego mężczyzny - Angus
i Kaleb zamarli, słuchając szczęśliwie wypowiadanych, a dla nich groźnie
brzmiących słów karczmarza - "założę się, że jeśli pojawi się tutaj
małpka na barkach wysokiego faceta, to nie zdołasz ścisnąć tego czerwonego
węzła" i dał mi to - Karczmarz wyjął krótki, starannie zawiązany bordowy
sznurek, , który leżał teraz bezwiednie na jego ręce. Połyskiwały na nim lekkie
znaki, niezauważalne dla niewprawionego oka. - I patrzcie państwo, nie to, że
przychodzicie dzisiaj z kapucynką na ramieniu, to jeszcze pałaszujecie drogie
dania z mojej listy. Czy ten dzień może być jeszcze lepszy?
Kiedy nie otrzymał odpowiedzi, karczmarz z
uśmiechem wzruszył ramionami i wrócił do swojego blatu.
- O czym on mówi? - zapytał Angus.
- Run przyzwania. Ten idiota właśnie
sprzedał za pięć sztuk złota informację, która jest równie cenna co jego
dobytek.
- Dlaczego? Co? Jaki run?
- Ten sznurek ma za zadanie powiadomić
kogokolwiek zainteresowanego nami, a dokładniej twoim mieczem, że jesteśmy w
tej oto karczmie w tym czasie. Teraz ten ktoś o nas już wie.
- Zmierzają tutaj?
- Pewnie już są.
- Co robimy?
- A po co tu przybyliśmy? Będziemy
walczyć. Przynajmniej ty - uśmiechnęła się złośliwie mała kapucynka, nerwowo
jednak wpatrując się w blat i rozważając możliwości.
- Pamiętaj, że jeśli ja umrę to i ty też.
- Nie rozmieszaj mnie. Ja byłem już gotowy
na śmierć. Ten czas tutaj spędzony, traktuję jako dodatkową darmową przejażdżkę
po świecie, który dla mnie miał już nie istnieć. Dodam jeszcze, iż będzie
to przejażdżka w pierwszym rzędzie przy widoku, którym jestem
zainteresowany.
- Widoku czego? – nie rozumiejąc zażądał
wyjaśnień Angus.
- Upadku świata takiego, jakim go znamy
oczywiście.
- Dzięki za wiarę.
- Nie rozumiesz. Twoja rola jest
oczywiście ważna, temu nikt nie zaprzeczy, lecz problemy wyłaniające się z
starego, zapomnianego mroku, będą wymagały czegoś więcej niż białej stali.
- Ale ten miecz nie jest biały – nie
zrozumiał Angus.
- Chodzi o czystość artefaktu idioto, nie
sam kolor.
- Uważaj sobie.
- Bądź cicho. Rozejrzyjmy się dookoła, czy
nie jesteśmy obserwowani – powiedziała cicho kapucynka. Angus bez pardonu,
natychmiast zaczął kręcić się wokoło. Kaleb szybko uderzył swego kompana w nos,
rzucając kawałek ugotowanej marchewki. – Może nie rozglądałbyś się w tak
oczywisty sposób. Trochę dyskrecji.
- Wybacz – powiedział młokos, rozcierając
sobie nos.
- Zawołaj karczmarza, zapłać mu za nocleg
w jego karczmie i powiedz, że w ciągu kilku godzin wrócisz tutaj. Pójdź na górę
i zostaw tam kopertę z krótkim liścikiem. Na kartce napisz swoim zwykłym
pismem, że czekasz na zewnątrz w towarzystwie maga na spotkanie i że nie jesteś
bezbronny. Masz napisać, że złota dłoń, sprawuje nad tobą pieczę. Podpisz list
i zostaw go w nieoczywistym miejscu .
- Gdzie na przykład?
- W biurku zamknij na klucz, albo
połóż pod łóżkiem schowany za jedną z nóg.
- Po co mam to robić? – zdziwiony zapytał.
- Po prosu to zrób.
Rzeczywiście, Angus posłuchał się Kaleba i
wykonał wszystkie polecenia. Po zapłaceniu, obydwaj wyszli z karczmy i udali
się naprzeciwko. Stojąc pod zakrzywionym, drewnianym dachem, gdzie spróchniały
surowiec skrzypiał nieprzyjemnie w odpowiedzi na każdy podmuch wiatru,
przypatrywali się. Po około dwóch godzinach, kiedy wieczór zaczynał
przeistaczać się w świt, do karczmy weszło czterech gwardzistów, ubranych w
ciężkie, okalające całe ich ciała mosiężne i stalowe zbroje, oraz idący
za nimi zgarbiony mężczyzna, odziany w habrowo-czarne szaty i opiewający jego
oblicze porządnie wyhaftowany kaptur jak i starannie wyszyte, krwiście czerwone
mankiety, spowijające jego nadgarstki. W lewej ręce niósł podłużny przedmiot z
jasnego tworzywa, przypominający białą laskę, bądź rzadko spotykaną, drogo
ozdobioną pochwę na krótki sztylet. Wchodząc przez drzwi, w ostatnim, krótkim
momencie Angus miał wrażenie, że jego głowa schowana pod ciemnym kapturem,
obróciła się ku niemu. Poczuł zimny dreszcz na plecach.
- Mag – cicho wyszeptał Kaleb. – Potężny,
władający ogniem i cieniem jeśli dobrze wyczuwam.
- To z nimi mamy się zmierzyć?
- Na to wygląda.
- Powiedz mi jedno. Jakim cudem mam
walczyć z magią, o której nie mam nawet krzty wiedzy?
- No cóż. Inauris był wojownikiem, ale
żaden mag nie potrafił stanąć ma na drodze. Zgładził całe zastępy
czarnoksiężników w Wielkiej Czystce narodów, podczas Wojny Sprawiedliwych. Możemy
założyć, że miecz wleje w ciebie całą potrzebną ci wiedzę.
- A jeśli nie?
- A jak myślisz?
- Zginę?
- Zginiesz – wyszczerzyła się małpka. – To
mało powiedziane przyjacielu. – Śmierć jest zakończeniem tego, co prawdziwa,
potężna magia może przedłużać w nieskończoność.
- Czyli w ciemno mam zawierzyć mieczowi,
że mnie ochroni?
Kaleb wskazał swoją chudą rączką przed
siebie i drugą popchnął lekko głowę Angus, odwracając go w stronę karczmy. W
ich stronę zmierzała cała piątka, dzierżąc w dłoniach obnażone miecze i tarcze
przy boku, a na ich czele szedł widziany wcześniej czarodziej. Szybkim krokiem
zbliżali się do nich.
- Zaraz się okaże co jest warta
Błogosławiona Klątwa – powiedział cicho Kale, wprost do ucha Angusa. Czterech
wysokich i tęgich gwardzistów przybliżali się, prowadzeni przez spowitego jakąś
nieopisaną, niejasną aurą, maga. Teraz spod kaptura lekko świecąc w mroku,
wyglądały ku Angusowi jaśniejące czerwienią oczy. Zatrzymali się na kilkanaście
kroków od dwóch kompanów.
- Potężny mag? – z uśmiechem starzec
wycharczał spod swych drogich szat, wskazując na małą kapucynkę siedzącą na
ramieniu Angusa. – Magii używa niewielu żyjących w tych stronach. Ja
przynajmniej wiem o piątce takich osób – zapanowała cisza.
- Co wiesz zatem o nim? – powiedział
odważnie Angus. Oczy starca zajaśniały ciekawością i radością spowodowaną
pytaniem.
- Więcej niż ty chłopcze, choć wiedza
przyjdzie do ciebie prędzej niż się tego możesz spodziewać.
- Co masz na myśli?
- Nie jesteś tu z tego samego powodu co
my? – z szczerze udawanym, tak się wydawało Angusowi, zdziwieniem zapytał
starzec.
- Powiedz po co tu przyszliście, wówczas
zaprzeczę, bądź nie – rozważnie odpowiedział, a Kaleb poklepał go po ramieniu z
aprobatą.
- Ma się tu pojawić jakieś zło, które
niekoniecznie pochodzi z naszego świata. Wielki mag, Kaleb Gatus wspominał o
tym miejscu, zanim zniknął z miasta. Ty pewnie jesteś potomkiem Wielkiego?
- zapytał, powoli zbliżając się do niego. Czwórka gwardzistów stałą teraz
odwrócona do nich plecami, jakby czuwając nad wszystkim dookoła.
- Jesteś magiem? - zapytał naiwnie
Angus.
- Tak. Mam na imię Daar Zbroczony Krwią -
skłonił się wręcz książęco, wyraźnie znając gesty możnowładców. – Ty musisz być
potomkiem Inaurisa, dzierżącym korundowy miecz bez imienia.
- Dużo wiesz jak na osobę z przydomkiem
niewnoszącym zaufania do rozmowy. Mam na imię Angus Peliary – ukłonił się
lekko. Starzec zwrócił się do kapucynki.
- A więc potężny, nadworny mag jego
wysokości, stał się cieniem swej dawnej wielkości.
- Znasz mnie i moją misję. Wiedziałeś co
powiedziałem wcześniej. Kimże jesteś? – zaskrzeczała mała małpka, stojąc
wyprostowana na ramieniu Angusa.
- Tak jak powiedziałem nazywam się Daar, a
mój przydomek to Zbroczony Krwią.
- Słyszałem to już.
- Owszem słyszałeś, wybacz. Jestem
powszechnie znany jako Lewa Ręka króla – urwał i rozejrzał się za swoimi
plecami.
- Ach tak, rozumiem – przytaknął Kaleb.
Daar z powrotem wrócił do swych rozmówców.
- Miałeś rację Kalebie. Wszystko co
przepowiedziałeś, dzieje się teraz w królestwie. Doradczyni króla, okazała się
Czarną Wiedźmą i suką demonów, wybacz za język.
- Rozumiem.
- Do tego spowiła całkowicie umysł króla w
niezmierzonych, niekończących się manowcach mroku. Większość szlachty ślepo
wierzy w jej intencje, które skryte za pięknymi słowami, sączą do duszy króla
najczarniejsze z pomysłów.
- Straż przyboczna została zmieniona?
- Tak.
- Niech zgadnę, czarnoksiężnicy
wypuszczeni i bez osądu uniewinnieni?
- Zgadza się. Wraz z najwierniejszymi
sługami króla uciekliśmy z zamku, gdyż potrzebujemy potęgi miecza do
uspokojenia zła, które podniosło łeb i nie czai się już w mroku. Teraz mrok zaczął
ogarniać wszystko dookoła, a światłość ucieka w popłochu. Dlatego cię szukałem,
panie – mogłoby to komicznie wyglądać, kierowanie takich słów do małpki, lecz
waga odbywającej się rozmowy była zbyt wysoka, by myślący o tym w kategorii
żartu Angus, mógł cokolwiek powiedzieć.
- Chłopiec nie jest gotowy. Potrzebuję
miesiąca, by przygotować go do stojącej przed nim misji.
- Nie wiem czy mamy miesiąc. Ale
rozumiem. Chcę ci przekazać jedynie co się dzieje w naszym domu.
Najwyższa gwardia, to opętani przez potężne, złowieszcze demony, niewolnicy Jej
woli. Cała armia przechodzi zmianę. Rysują na ich zbrojach dziwne znaki, z dawnych,
zapomnianych wieków, od których czuć wyjątkowo złą emanację. Boję się, że te
znaki posłużą jej do kolejnych kroków ku zniszczeniu świata ludzi, takiego jak
go znamy.
- Czy macie jakiś punkt oporu?
- Daleko na południu, stoi pradawna,
skryta w mroku i odizolowaniu warownia krasnoludów, w której ukryliśmy się
wszyscy razem. Otaczające to miejsce runy, zapobiegają jakiejkolwiek złej,
mrocznej mocy dostania się do wnętrza. Jesteśmy też niewidoczni dla
jakiegokolwiek zła.
- Prehistoryczne runy krasnoludów, bardzo
sprytnie. Posłuchaliście się mojego protokołu.
- Jak się okazało, twoje przepowiednie
sprawdziły się w tej sytuacji.
- No cóż, pisałem je dawno temu, tylko i
wyłącznie w przypadku kryzysu, którego miałem nadzieję nie dożyć - mała
kapucynka, siedziała teraz podpierając brodę swoją "ręką", niczym
mędrzec, rozprawiający nad trudnością jakiegoś zagadnienia.
- Zatem spotkajmy się w Razdar, jeśli
będziecie gotowi. My będziemy tam dopóki potomek Inaurisa nie będzie gotowy.
Zostawię wam czterech moich gwardzistów, by pomogli wam jak tylko to możliwe.
Mają się słuchać ciebie - skierował ostatnie słowa do Angusa. –
Bezapelacyjnie. Teraz ruszam. Geribie, przyprowadź mi mojego konia! – krzyknął
do najmłodszego z gwardzistów, który bez zwłoki ruszył po wierzchowca. Kiedy go
przyprowadził i starzec wsiadłszy pożegnał się z nimi i popędził na południe,
zostali sami, z dodatkowymi gwardzistami, którzy oczywiście mogą się jeszcze
przydać.
Nazywali się odpowiednio Gerib, Aram,
Cyryl i Juliusz. Poza najmłodszym Geribem, cała trójka była grubo po
trzydziestce, wysokimi, dosyć tęgimi wojownikami, których twarze i puste oczy,
wskazywały, iż nieraz i nie dwa w życiu doświadczyli czyjeś śmierci. Małe
pakunki podróżne i zmęczone rumaki, wskazywały na fakt, iż mieli być prawo
wykończeni.
- Chodźcie, prześpicie się i jutro
wieczorem ruszamy dalej. Mój przyjaciel, powiedział mi o kilku miejscach, w
których mrok ma zalęgnąć się, opieszale chcąc przejąć kontrolę na żyjącymi tam
istotami.
- Tak jest – przytaknęli po żołniersku gwardziści
i udali się na spoczynek.
Ponieważ odpoczywali w czasie dnia, który
w tym miejscu był dość upalny, obudzili się wieczorem na wpół zmęczeni a
zarazem wypoczęci. Kiedy czwórka żołnierzy czekała już na dole przed karczmą,
Angus wyciągając się, mając przy boku jedynie miecz, wyszedł przed oberżę by
ich przywitać. Siedzący mu na ramieniu Kaleb, również rozciągał małe kończyny,
gdy nagle spoważniał i nerwowo rozglądał się dookoła.
- Coś jest nie tak – powiedział chmurnym
głosem.
- O czym ty mówisz. Mamy wspaniały
wieczór. Taki chłodny i bezwietrzny - Angus otarł oczy i dopiero po
chwili zrozumiał o co chodziło Kalebowi. Wcześniej kiedy tutaj byli,
nieprzerwany, ciągły wiatr był dla nich irytujący i sprawiał wrażenie, jakby
celowo, uparcie wiał im w twarz. Teraz był kompletny spokój i cisza. Widzieli
we dwóch czwórkę gwardzistów stojących nieopodal, przygotowujących swoje
wierzchowce do drogi. Coś nieprzyjemnego, nieopisanego wisiało w zastałym
powietrzu. Obydwaj czuli tę obecność. Prawdopodobnie ich wrażenie spotęgowane
było wpływem miecza, który wyostrzał wpływ odczuwanych, magicznych wibracji dla
dzierżącego go właściciela. Nie mylili się.
Wszystko trwało kilka chwil. Jakby w
odpowiedzi na ich oczekiwania, z dalekiego mroku wyłonił się najpierw ryk a z
nim gęsty, czarny dym, niosący za sobą iskry i płomienie. W dziwny sposób, całe
miasteczko opustoszało, a wszystkie okna i drzwi były szczelnie zamknięte. Z
resztą po wyjściu z karczmy, jej właściciel słysząc potworny dźwięk, zatrzasnął
za nimi drzwi.
- Karczmarzu, co się dzieje? – wykrzyczał
przez zamknięte wejście Angus.
Żadnej odpowiedzi, poza kolejnymi
zbliżającymi się krokami czegoś dużego i to czegoś na tyle wielkiego i
groźnego, że niosło za sobą prawdziwą pożogę, brunatno-niebieskiego ognia. Zza
stojącego niedaleko domu, wyłonił się gęsty dym i otoczył ich, Angusa i Kaleba,
w kilka sekund. Stracili z pola widzenia czterech mężczyzn, stojących zaledwie
kilkanaście metrów od nich. Potem na chwilę ich wzrok się przyzwyczaił, a dym
rozrzedził, by mogli zobaczyć gwardzistów ustawionych w prawdziwy, wyćwiczony
szyk obronny. Angus widząc to, wyciągnął miecz i czekał na dalszy rozwój
wypadków. Kiedy po raz kolejny rzucił spojrzenie w ich stronę, widział coś,
czego nigdy nie zapomni. Ogromna, składająca się z głazów i ostrych skał łapa,
zakończona jakby ognistym konturem, przefrunęła niedaleko nich, zgarniając całą
czwórkę i wyrzucających ich krzyczące, połamane ciała wysoko w górę ku niebu.
Gruchot łamanych kości i rozbijanego w pył metalu odbił się w jego uszach.
Rozdzierający powietrze, ciężki, gruby ryk, ogłuszył go na chwilę. Kiedy
podniósł głowę, by zorientować się w sytuacji, dostrzegł olbrzymią sylwetkę,
wyrastającą ponad zbudowane tutaj, wysokie przecież domy. W jednej ze swych
grubych, lewych łap, gdyż istota ta była czterorękim gigantem, opisywanym
jedynie w legendach, trzymała teraz ciało Arama, rozgryzając je ze smakiem wraz
z zbroją i połamaną halabardą. Angus przypatrywał się makabrycznej scenie, w
której wszystkie wnętrzności Arama znikały teraz w wnętrzu paszczy giganta.
Obydwie, prawe kończyny, opierały się o wysoki dom, ściskając go delikatnie –
jeśli można tak to nazwać. Teraz dym trochę opadł, a Angusowi ukazała się ponad
piętnastometrowa, tęga, czteroręka sylwetka czegoś przypominającego generalnie
większego trolla, jedynie z brzydszą facjatą i ostrymi kłami wystającymi z
sinych ust. Gigant ubrany był w jakiś rodzaj zwierzęcej, wielkiej skóry i
trzymał w drugiej lewej ręce kamienną, na końcu rozszerzającą się maczugę.
Wrażenie jakie ta istota robiła było niewiarygodne.
Kaleb siedział nieruchomo na ramieniu
Angusa, podziwiając giganta pałaszującego gwardzistę ze smakiem.
- Kalebie – wyszeptał Angus.
- Tak? – równie cicho mu odpowiedział.
- Czy to z tym zagrożeniem miałem się
zmierzyć?
- Na to wygląda – kapucynka przełknęła
ślinę, kiedy spoglądali się na siebie z niedowierzaniem. Usłyszeli znad swoich
głów głuchy warkot i ciężkie dmuchnięcie, mogłoby się zdać, niemal
ludzkie, ociężałe sapnięcie.
Spojrzeli w górę.
Czteroręki gigant patrzył na nich jak na robaki, ze zdziwieniem przekrzywiając
głowę. Mruknął coś sobie pod nosem i skierował się w ich stronę. Angus
odruchowo dobył swój wspaniały miecz, który zagorzał potężnym ogniem. Jeszcze
tego nie wiedział, lecz był gotowy.
Pomysł ze sznurkiem bardzo mi się spodobał. :) Na początku myślałam, że ten gigant to smok :D
OdpowiedzUsuńE.
p.s. wyłącz weryfikację obrazkową :)
Ciekawie się zapowiada, w końcu zaczna się akcja! :D Moim skromnym zdaniem pierwsze rozdziały były trochę za krótkie i aż 6 części, po których zaczyna dopiero się coś dziać, to jednak trochę za dużo. Jednak jestem pod wrazeniem stylu pisania i języka, którym opowiadasz historię, widać, że cechuje Cię duża wrażliwość na świat, poza tym posiadasz bogatą wyobraźnię, skoro potrafisz stworzyć swój własny magiczny świat ;) Czekam więc z niecierpliwością na kolejny rozdział, który mam nadzieję, ukarze się szybko - w końcu mamy już wakacje ;p
OdpowiedzUsuń~MissBum
Tak tak rozumiem. Staram się jak mogę, lecz poprawiam napisaną, opasłą dość powieść, w tym samym niemal świecie i czas jest kapryśnym towarzyszem. Ciągle mi go mało, a do zrobienia jest tyle...
UsuńPozdrawiam,
ZR.