sobota, 21 czerwca 2014

Rozdział VI 'Czarna Fasema'

Rozdział VI
'Czarna Fasema'

Kaleb nie kłamał. Fasema rzeczywiście była małym miasteczkiem, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Trakt wynurzający się z głębi wysokiego, ciemnego, sosnowego lasu kierował się na główny rynek Fasemy. Wybrukowana droga, otoczona była z dwóch stron szeregiem budynków rzemieślniczych, bujnie obwieszonych nieświeżymi owocami i warzywami drewnianymi kramami i pracującymi tam sklepikarzami. Obok znajdowali się także pracujący przy sobie kowal, płatnerz i krawiec. Właściciel ostatniego, najdorodniejszego budynku, gdzie w oknach wisiały wspaniale wyhaftowane szmaragdowe zasłony, a drzwi były wykonane z mocnego, bukowego drewna, wykończone zaś wspaniałą lwią głową, pełniącą funkcję kołatki, zamykał tę stronę "ulicy". Po drugiej stronie krawca, znajdowała się olbrzymia karczma z dumna nazwą "Tańczący jeż". Niedaleko, choć w lekkim odstępie kilkunastu metrów od samego budynku karczmy, dobudowana była również spora, świetnie i solidnie wykończona stajnia. Widocznie właściciel nie chciał, by smaki jego potraw, mieszały się z wonią łajna, a jedzący by nie spożywali przy akompaniamencie rżenia koni. Dalej w głąb miasteczka, stały rzędy lepiej i gorzej zachowanych domów mieszkalnych, z których okiennic wystawały znudzone damy, wyglądając jakichś przechodniów. Koniec głównej ulicy zamykały dwa najwyższe budynki strażnicze. Strzeliste wieże dumnie rozpościerały się nad inne zabudowania, opiewając je troskliwym spojrzeniem. Choć Angus od razu tego nie dostrzegł, lecz po stronie karczmy, lekko od niej oddalony, stał piękny, ceglany klasztor, bądź siedziba zakonu. Takie budownictwo było rzadkie, a nasz bohater nigdy wcześniej nie miał sposobności go zobaczyć. Pytanie brzmiało gdzie on się właściwie znajdował.
Była noc, więc mężczyzna jego postury, niosący na ramieniu włochatego towarzysza nie wyglądał na budzącego zaufanie człowieka. Wszystkie okna były zamknięte, a karczma w ciszy trwała przed nimi, niekoniecznie doń zapraszając. Postanowił jednak do niej wejść. Zbliżał się do drewnianych, sprawnie okutych stalą drzwi i przeszedł przez próg, po otworzeniu głośno skrzypiących wrót.
W środku znajdowało się około dwudziestki ludzi, którzy nie zajmowali nawet czwartej części ogromnej, dwupiętrowej oberży. Przysiadł przy pustym, szerokim stole i czekał na sławetne pytanie. Po krótkiej chwili oczekiwania, zbliżył się do niego około dwudziestopięcioletni chłopak. Wycierając kubek, postawił go po chwili przed nim.
- Co cię tu sprowadza podróżniku?
- Strawa i wino - wyszczerzył się Angus i pokazał chłopcu monety trzymane w dłoni.
- Tutaj znajdziesz tego wiele, lecz pytam po co odwiedzasz naszą sławetną karczmę.
- Nie może człowiek się nawet napić dobrego wina i zjeść odrobinę strawy w tym przybytku podróżnych, bez serii męczących  pytań? - powiedział głośno, tak by siedzący obok niego usłyszeli co mówi.
- Polej mu!  - powiedział jeden.
- Nalej jak chce! - zawtórował mu drugi. Obydwaj wyglądali na znużonych podróżą mężczyzn, którzy mogliby się utożsamić z ciężkim żywotem podróżnika i opowiedzieć niejedną opowiastkę.
- Wina, piwa czy może wspaniałego miodu?
- Wino. A do spałaszowania sarninę w ziemniakach i do tego delikatny sos -  karczmarz skinął głową szeroko się uśmiechając, gdyż cena za ten posiłek będzie sowita, tak jak bogactwo smaków w daniu tym zawarte.  Kiedy odchodził odwrócony plecami do Angusa, mała kapucynka kopnęła gościa karczmy lekko w lewe ucho. Zaskoczony przypomniał sobie o swoim towarzyszu. Zmierzył go wzrokiem i krzyknął pośpiesznie do oberżysty. - Karczmarzu! Jeszcze cały talerz gotowanych warzyw i jakieś lekkie owoce pokrojone w małe kawałki – siedzący podróżnicy spojrzeli się z niesmakiem na Angusa. Jak można jeść takie rzeczy. – To dla mojego zwierzaka – wytłumaczył się Angus. Oberwał lekkiego kopniaka w ucho, jednak sądził, że warto było to powiedzieć przy Kalebie.
- Wspaniale, wspaniale! Będziesz oczarowany naszym jadłem przyjacielu! - zachwycił się młody i już zaczerwieniony właściciel "Tańczącego jeża". Kolejne złote monety w jego sakwie, pomyślał.
Wiele można powiedzieć o tej karczmie, lecz jedzenie rzeczywiście było wyśmienite. Lekkie mięso, podawane w ogromnych ilościach, zachwyciłyby największych łakomczuchów. Nawet Kaleb, choć spożywał swój pierwszy posiłek, nazwijmy to, w swej nowej "formie", zajadał się warzywami, co najmniej jakby zostały podane przez królewskiego kucharza.
- Nie kłamałeś karczmarzu. Jedzenie jest wspaniałe - Angus zapłacił wysoką cenę, dorzucając dwie złote monety od siebie. Miał ich o wiele więcej w bordowej sakwie, zwisającej mu tuż za pasem, należącej wcześniej do jego kompana. - Możesz być pewien, że powrócę tutaj jeszcze.
- Dla mnie to kolejna dzisiaj wspaniała wieść - uśmiechnął się.
- Kolejna?
- A tak. Wczoraj był tutaj mężczyzna, który przekazał mi pięć złotych moment w imię zakładu, którego nie może sprawdzić.
Angus się zaciekawił.
- Jaki zakład? – zapytał dopijając wina z marnej jakości pucharu.
- Twierdził, że w przeciągu następnego miesiąca, zjawi się tutaj żadna małpka na ramieniu dorosłego mężczyzny - Angus i Kaleb zamarli, słuchając szczęśliwie wypowiadanych, a dla nich groźnie brzmiących słów karczmarza  - "założę się, że jeśli pojawi się tutaj małpka na barkach wysokiego faceta, to nie zdołasz ścisnąć tego czerwonego węzła" i dał mi to - Karczmarz wyjął krótki, starannie zawiązany bordowy sznurek, , który leżał teraz bezwiednie na jego ręce. Połyskiwały na nim lekkie znaki, niezauważalne dla niewprawionego oka. - I patrzcie państwo, nie to, że przychodzicie dzisiaj z kapucynką na ramieniu, to jeszcze pałaszujecie drogie dania z mojej listy. Czy ten dzień może być jeszcze lepszy?
Kiedy nie otrzymał odpowiedzi, karczmarz z uśmiechem wzruszył ramionami i wrócił do swojego blatu.
- O czym on mówi? - zapytał Angus.
- Run przyzwania. Ten idiota właśnie sprzedał za pięć sztuk złota informację, która jest równie cenna co jego dobytek.
- Dlaczego? Co? Jaki run?
- Ten sznurek ma za zadanie powiadomić kogokolwiek zainteresowanego nami, a dokładniej twoim mieczem, że jesteśmy w tej oto karczmie w tym czasie. Teraz ten ktoś o nas już wie.
- Zmierzają tutaj?
- Pewnie już są.
- Co robimy?
- A po co tu przybyliśmy? Będziemy walczyć. Przynajmniej ty - uśmiechnęła się złośliwie mała kapucynka, nerwowo jednak wpatrując się w blat i rozważając możliwości.
- Pamiętaj, że jeśli ja umrę to i ty też.
- Nie rozmieszaj mnie. Ja byłem już gotowy na śmierć. Ten czas tutaj spędzony, traktuję jako dodatkową darmową przejażdżkę po świecie, który dla mnie miał już nie istnieć. Dodam jeszcze, iż będzie to przejażdżka w pierwszym rzędzie przy widoku, którym jestem zainteresowany.
- Widoku czego? – nie rozumiejąc zażądał wyjaśnień Angus.
- Upadku świata takiego, jakim go znamy oczywiście.
- Dzięki za wiarę.
- Nie rozumiesz. Twoja rola jest oczywiście ważna, temu nikt nie zaprzeczy, lecz problemy wyłaniające się z starego, zapomnianego mroku, będą wymagały czegoś więcej niż białej stali.
-  Ale ten miecz nie jest biały – nie zrozumiał Angus.
- Chodzi o czystość artefaktu idioto, nie sam kolor.
- Uważaj sobie.
- Bądź cicho. Rozejrzyjmy się dookoła, czy nie jesteśmy obserwowani – powiedziała cicho kapucynka. Angus bez pardonu, natychmiast zaczął kręcić się wokoło. Kaleb szybko uderzył swego kompana w nos, rzucając kawałek ugotowanej marchewki. – Może nie rozglądałbyś się w tak oczywisty sposób. Trochę dyskrecji.
- Wybacz – powiedział młokos, rozcierając sobie nos.
- Zawołaj karczmarza, zapłać mu za nocleg w jego karczmie i powiedz, że w ciągu kilku godzin wrócisz tutaj. Pójdź na górę i zostaw tam kopertę z krótkim liścikiem. Na kartce napisz swoim zwykłym pismem, że czekasz na zewnątrz w towarzystwie maga na spotkanie i że nie jesteś bezbronny. Masz napisać, że złota dłoń, sprawuje nad tobą pieczę. Podpisz list i zostaw go w nieoczywistym miejscu .
- Gdzie na przykład?
- W biurku zamknij  na klucz, albo połóż pod łóżkiem schowany za jedną z nóg.
- Po co mam to robić? – zdziwiony zapytał.
- Po prosu to zrób.
Rzeczywiście, Angus posłuchał się Kaleba i wykonał wszystkie polecenia. Po zapłaceniu, obydwaj wyszli z karczmy i udali się naprzeciwko. Stojąc pod zakrzywionym, drewnianym dachem, gdzie spróchniały surowiec skrzypiał nieprzyjemnie w odpowiedzi na każdy podmuch wiatru, przypatrywali się. Po około dwóch godzinach, kiedy wieczór zaczynał przeistaczać się w świt, do karczmy weszło czterech gwardzistów, ubranych w ciężkie, okalające całe ich ciała mosiężne  i stalowe zbroje, oraz idący za nimi zgarbiony mężczyzna, odziany w habrowo-czarne szaty i opiewający jego oblicze porządnie wyhaftowany kaptur jak i starannie wyszyte, krwiście czerwone mankiety, spowijające jego nadgarstki. W lewej ręce niósł podłużny przedmiot z jasnego tworzywa, przypominający białą laskę, bądź rzadko spotykaną, drogo ozdobioną pochwę na krótki sztylet. Wchodząc przez drzwi, w ostatnim, krótkim momencie Angus miał wrażenie, że jego głowa schowana pod ciemnym kapturem, obróciła się ku niemu. Poczuł zimny dreszcz na plecach.
- Mag – cicho wyszeptał Kaleb. – Potężny, władający ogniem i cieniem jeśli dobrze wyczuwam.
- To z nimi mamy się zmierzyć?
- Na to wygląda.
- Powiedz mi jedno. Jakim cudem mam walczyć z magią, o której nie mam nawet krzty wiedzy?
- No cóż. Inauris był wojownikiem, ale żaden mag nie potrafił stanąć ma na drodze. Zgładził całe zastępy czarnoksiężników w Wielkiej Czystce narodów, podczas Wojny Sprawiedliwych. Możemy założyć, że miecz wleje w ciebie całą potrzebną ci wiedzę.
- A jeśli nie?
- A jak myślisz?
- Zginę?
- Zginiesz – wyszczerzyła się małpka. – To mało powiedziane przyjacielu. – Śmierć jest zakończeniem tego, co prawdziwa, potężna magia może przedłużać w nieskończoność.
- Czyli w ciemno mam zawierzyć mieczowi, że mnie ochroni?
Kaleb wskazał swoją chudą rączką przed siebie i drugą popchnął lekko głowę Angus, odwracając go w stronę karczmy. W ich stronę zmierzała cała piątka, dzierżąc w dłoniach obnażone miecze i tarcze przy boku, a na ich czele szedł widziany wcześniej czarodziej. Szybkim krokiem zbliżali się do nich.
- Zaraz się okaże co jest warta Błogosławiona Klątwa – powiedział cicho Kale, wprost do ucha Angusa. Czterech wysokich i tęgich gwardzistów przybliżali się, prowadzeni przez spowitego jakąś nieopisaną, niejasną aurą, maga. Teraz spod kaptura lekko świecąc w mroku, wyglądały ku Angusowi jaśniejące czerwienią oczy. Zatrzymali się na kilkanaście kroków od dwóch kompanów.
- Potężny mag? – z uśmiechem starzec wycharczał spod swych drogich szat, wskazując na małą kapucynkę siedzącą na ramieniu Angusa. – Magii używa niewielu żyjących w tych stronach. Ja przynajmniej wiem o piątce takich osób – zapanowała cisza.
- Co wiesz zatem o nim? – powiedział odważnie Angus. Oczy starca zajaśniały ciekawością i radością spowodowaną pytaniem.
- Więcej niż ty chłopcze, choć wiedza przyjdzie do ciebie prędzej niż się tego możesz spodziewać.
- Co masz na myśli?
- Nie jesteś tu z tego samego powodu co my? – z szczerze udawanym, tak się wydawało Angusowi, zdziwieniem zapytał starzec.
- Powiedz po co tu przyszliście, wówczas zaprzeczę, bądź nie – rozważnie odpowiedział, a Kaleb poklepał go po ramieniu z aprobatą.
- Ma się tu pojawić jakieś zło, które niekoniecznie pochodzi z naszego świata. Wielki mag, Kaleb Gatus wspominał o tym miejscu, zanim zniknął z miasta. Ty pewnie jesteś potomkiem Wielkiego? -  zapytał, powoli zbliżając się do niego. Czwórka gwardzistów stałą teraz odwrócona do nich plecami, jakby czuwając nad wszystkim dookoła.
- Jesteś magiem?  - zapytał naiwnie Angus.
- Tak. Mam na imię Daar Zbroczony Krwią - skłonił się wręcz książęco, wyraźnie znając gesty możnowładców. – Ty musisz być potomkiem Inaurisa, dzierżącym korundowy miecz bez imienia.
- Dużo wiesz jak na osobę z przydomkiem niewnoszącym zaufania do rozmowy. Mam na imię Angus Peliary – ukłonił się lekko. Starzec zwrócił się do kapucynki.
- A więc potężny, nadworny mag jego wysokości, stał się cieniem swej dawnej wielkości.
- Znasz mnie i moją misję. Wiedziałeś co powiedziałem wcześniej. Kimże jesteś? – zaskrzeczała mała małpka, stojąc wyprostowana na ramieniu Angusa.
- Tak jak powiedziałem nazywam się Daar, a mój przydomek to Zbroczony Krwią.
- Słyszałem to już.
- Owszem słyszałeś, wybacz. Jestem powszechnie znany jako Lewa Ręka króla – urwał i rozejrzał się za swoimi plecami.
- Ach tak, rozumiem – przytaknął Kaleb. Daar z powrotem wrócił do swych rozmówców.
- Miałeś rację Kalebie. Wszystko co przepowiedziałeś, dzieje się teraz w królestwie. Doradczyni króla, okazała się Czarną Wiedźmą i suką demonów, wybacz za język.
- Rozumiem.
- Do tego spowiła całkowicie umysł króla w niezmierzonych, niekończących się manowcach mroku. Większość szlachty ślepo wierzy w jej intencje, które skryte za pięknymi słowami, sączą do duszy króla najczarniejsze z pomysłów.
- Straż przyboczna została zmieniona?
- Tak.
- Niech zgadnę, czarnoksiężnicy wypuszczeni i bez osądu uniewinnieni?
- Zgadza się. Wraz z najwierniejszymi sługami króla uciekliśmy z zamku, gdyż potrzebujemy potęgi miecza do uspokojenia zła, które podniosło łeb i nie czai się już w mroku. Teraz mrok zaczął ogarniać wszystko dookoła, a światłość ucieka w popłochu. Dlatego cię szukałem, panie – mogłoby to komicznie wyglądać, kierowanie takich słów do małpki, lecz waga odbywającej się rozmowy była zbyt wysoka, by myślący o tym w kategorii żartu Angus, mógł cokolwiek powiedzieć.
- Chłopiec nie jest gotowy. Potrzebuję miesiąca, by przygotować go do stojącej przed nim misji.
- Nie wiem czy mamy miesiąc. Ale rozumiem.  Chcę ci przekazać jedynie co się dzieje w naszym domu. Najwyższa gwardia, to opętani przez potężne, złowieszcze demony, niewolnicy Jej woli. Cała armia przechodzi zmianę. Rysują na ich zbrojach dziwne znaki, z dawnych, zapomnianych wieków, od których czuć wyjątkowo złą emanację. Boję się, że te znaki posłużą jej do kolejnych kroków ku zniszczeniu świata ludzi, takiego jak go znamy.
- Czy macie jakiś punkt oporu?
- Daleko na południu, stoi pradawna, skryta w mroku i odizolowaniu warownia krasnoludów, w której ukryliśmy się wszyscy razem. Otaczające to miejsce runy, zapobiegają jakiejkolwiek złej, mrocznej mocy dostania się do wnętrza. Jesteśmy też niewidoczni dla jakiegokolwiek zła.
- Prehistoryczne runy krasnoludów, bardzo sprytnie. Posłuchaliście się mojego protokołu.
- Jak się okazało, twoje przepowiednie sprawdziły się w tej sytuacji.
- No cóż, pisałem je dawno temu, tylko i wyłącznie w przypadku kryzysu, którego miałem nadzieję nie dożyć - mała kapucynka, siedziała teraz podpierając brodę swoją "ręką", niczym mędrzec, rozprawiający nad trudnością jakiegoś zagadnienia.
- Zatem spotkajmy się w Razdar, jeśli będziecie gotowi. My będziemy tam dopóki potomek Inaurisa nie będzie gotowy. Zostawię wam czterech moich gwardzistów, by pomogli wam jak tylko to możliwe. Mają się słuchać ciebie  - skierował ostatnie słowa do Angusa. – Bezapelacyjnie. Teraz ruszam. Geribie, przyprowadź mi mojego konia! – krzyknął do najmłodszego z gwardzistów, który bez zwłoki ruszył po wierzchowca. Kiedy go przyprowadził i starzec wsiadłszy pożegnał się z nimi i popędził na południe, zostali sami, z dodatkowymi gwardzistami, którzy oczywiście mogą się jeszcze przydać.
Nazywali się odpowiednio Gerib, Aram, Cyryl i Juliusz. Poza najmłodszym Geribem, cała trójka była grubo po trzydziestce, wysokimi, dosyć tęgimi wojownikami, których twarze i puste oczy, wskazywały, iż nieraz i nie dwa w życiu doświadczyli czyjeś śmierci. Małe pakunki podróżne i zmęczone rumaki, wskazywały na fakt, iż mieli być prawo wykończeni.
- Chodźcie, prześpicie się i jutro wieczorem ruszamy dalej. Mój przyjaciel, powiedział mi o kilku miejscach, w których mrok ma zalęgnąć się, opieszale chcąc przejąć kontrolę na żyjącymi tam istotami.
- Tak jest – przytaknęli po żołniersku gwardziści i udali się na spoczynek.
Ponieważ odpoczywali w czasie dnia, który w tym miejscu był dość upalny, obudzili się wieczorem na wpół zmęczeni a zarazem wypoczęci. Kiedy czwórka żołnierzy czekała już na dole przed karczmą, Angus wyciągając się, mając przy boku jedynie miecz, wyszedł przed oberżę by ich przywitać. Siedzący mu na ramieniu Kaleb, również rozciągał małe kończyny, gdy nagle spoważniał i nerwowo rozglądał się dookoła.
- Coś jest nie tak – powiedział chmurnym głosem.
- O czym ty mówisz. Mamy wspaniały wieczór. Taki chłodny i bezwietrzny -  Angus otarł oczy i dopiero po chwili zrozumiał o co chodziło Kalebowi. Wcześniej kiedy tutaj byli, nieprzerwany, ciągły wiatr był dla nich irytujący i sprawiał wrażenie, jakby celowo, uparcie wiał im w twarz. Teraz był kompletny spokój i cisza. Widzieli we dwóch czwórkę gwardzistów stojących nieopodal, przygotowujących swoje wierzchowce do drogi. Coś nieprzyjemnego, nieopisanego wisiało w zastałym powietrzu. Obydwaj czuli tę obecność. Prawdopodobnie ich wrażenie spotęgowane było wpływem miecza, który wyostrzał wpływ odczuwanych, magicznych wibracji dla dzierżącego go właściciela. Nie mylili się.
Wszystko trwało kilka chwil. Jakby w odpowiedzi na ich oczekiwania, z dalekiego mroku wyłonił się najpierw ryk a z nim gęsty, czarny dym, niosący za sobą iskry i płomienie. W dziwny sposób, całe miasteczko opustoszało, a wszystkie okna i drzwi były szczelnie zamknięte. Z resztą po wyjściu z karczmy, jej właściciel słysząc potworny dźwięk, zatrzasnął za nimi drzwi.
- Karczmarzu, co się dzieje? – wykrzyczał przez zamknięte wejście Angus.
Żadnej odpowiedzi, poza kolejnymi zbliżającymi się krokami czegoś dużego i to czegoś na tyle wielkiego i groźnego, że niosło za sobą prawdziwą pożogę, brunatno-niebieskiego ognia. Zza stojącego niedaleko domu, wyłonił się gęsty dym i otoczył ich, Angusa i Kaleba, w kilka sekund. Stracili z pola widzenia czterech mężczyzn, stojących zaledwie kilkanaście metrów od nich. Potem na chwilę ich wzrok się przyzwyczaił, a dym rozrzedził, by mogli zobaczyć gwardzistów ustawionych w prawdziwy, wyćwiczony szyk obronny. Angus widząc to, wyciągnął miecz i czekał na dalszy rozwój wypadków. Kiedy po raz kolejny rzucił spojrzenie w ich stronę, widział coś, czego nigdy nie zapomni. Ogromna, składająca się z głazów i ostrych skał łapa, zakończona jakby ognistym konturem, przefrunęła niedaleko nich, zgarniając całą czwórkę i wyrzucających ich krzyczące, połamane ciała wysoko w górę ku niebu. Gruchot łamanych kości i rozbijanego w pył metalu odbił się w jego uszach. Rozdzierający powietrze, ciężki, gruby ryk, ogłuszył go na chwilę. Kiedy podniósł głowę, by zorientować się w sytuacji, dostrzegł olbrzymią sylwetkę, wyrastającą ponad zbudowane tutaj, wysokie przecież domy. W jednej ze swych grubych, lewych łap, gdyż istota ta była czterorękim gigantem, opisywanym jedynie w legendach, trzymała teraz ciało Arama, rozgryzając je ze smakiem wraz z zbroją i połamaną halabardą. Angus przypatrywał się makabrycznej scenie, w której wszystkie wnętrzności Arama znikały teraz w wnętrzu paszczy giganta. Obydwie, prawe kończyny, opierały się o wysoki dom, ściskając go delikatnie – jeśli można tak to nazwać. Teraz dym trochę opadł, a Angusowi ukazała się ponad piętnastometrowa, tęga, czteroręka sylwetka czegoś przypominającego generalnie większego trolla, jedynie z brzydszą facjatą i ostrymi kłami wystającymi z sinych ust. Gigant ubrany był w jakiś rodzaj zwierzęcej, wielkiej skóry i trzymał w drugiej lewej ręce kamienną, na końcu rozszerzającą się maczugę. Wrażenie jakie ta istota robiła było niewiarygodne.
Kaleb siedział nieruchomo na ramieniu Angusa, podziwiając giganta pałaszującego gwardzistę ze smakiem.
- Kalebie – wyszeptał Angus.
- Tak? – równie cicho mu odpowiedział.
- Czy to z tym zagrożeniem miałem się zmierzyć?
- Na to wygląda – kapucynka przełknęła ślinę, kiedy spoglądali się na siebie z niedowierzaniem. Usłyszeli znad swoich głów głuchy warkot i ciężkie dmuchnięcie, mogłoby się zdać, niemal ludzkie, ociężałe sapnięcie.

Spojrzeli w górę. Czteroręki gigant patrzył na nich jak na robaki, ze zdziwieniem przekrzywiając głowę. Mruknął coś sobie pod nosem i skierował się w ich stronę. Angus odruchowo dobył swój wspaniały miecz, który zagorzał potężnym ogniem. Jeszcze tego nie wiedział, lecz był gotowy.

3 komentarze:

  1. Pomysł ze sznurkiem bardzo mi się spodobał. :) Na początku myślałam, że ten gigant to smok :D
    E.

    p.s. wyłącz weryfikację obrazkową :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawie się zapowiada, w końcu zaczna się akcja! :D Moim skromnym zdaniem pierwsze rozdziały były trochę za krótkie i aż 6 części, po których zaczyna dopiero się coś dziać, to jednak trochę za dużo. Jednak jestem pod wrazeniem stylu pisania i języka, którym opowiadasz historię, widać, że cechuje Cię duża wrażliwość na świat, poza tym posiadasz bogatą wyobraźnię, skoro potrafisz stworzyć swój własny magiczny świat ;) Czekam więc z niecierpliwością na kolejny rozdział, który mam nadzieję, ukarze się szybko - w końcu mamy już wakacje ;p
    ~MissBum

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak tak rozumiem. Staram się jak mogę, lecz poprawiam napisaną, opasłą dość powieść, w tym samym niemal świecie i czas jest kapryśnym towarzyszem. Ciągle mi go mało, a do zrobienia jest tyle...
      Pozdrawiam,
      ZR.

      Usuń